poniedziałek, 28 września 2015

03. (Where did my Angels go?)


beta: Mixer  
 zapraszam do czytania jej prac, które  są genialne ;) Znajdziecie ją: TU, TU i na WATTPADZIE


- Do mnie Hazz! - krzyknąłem, biegnąc w stronę bramki.
Harry, który aktualnie był przy piłce został otoczony przez graczy drugiej drużyny. Chłopak porozumiewawczo spojrzał mi w oczy i szybko podał piłkę. Nawet się nie zastanawiając pognałem dalej. Droga do mojego celu była praktycznie pusta.
- Strzelaj, Niall! - usłyszałem głos jednego z chłopaków.
Tak też zrobiłem. Miałem idealną pozycje. Sam na sam z bramkarzem. Spudłowałem. Znowu.
- Cholera, Niall, co się dziś z tobą dzieje?! - usłyszałem głos Hazzy za swoimi plecami.
Otarłem pot z czoła, po czym odwróciłem się do przyjaciela i posłałem szeroki uśmiech.
- Po prostu mam gorszy dzień. - wzruszyłem ramionami, choć to nie do końca prawda. Ostatnio czuję się trochę osłabiony. To pewnie przez ten cały stres. W tym miesiącu ojciec nie przysłał nam jeszcze pieniędzy, więc moja sytuacja nie wygląda zbyt ciekawie. Mało jadam, ciężko pracuje, do tego jeszcze szkoła i treningi. Mój organizm chyba postanowił przeprowadzić bunt.
- No tak, ale... - chciał coś powiedzieć, ale przerwał mu głośny gwizdek trenera.
Razem z resztą drużyny zbiegliśmy z boiska.
Do klubu należy dwadzieścia sześć osób, w tym zaledwie piętnaście potrafi jako tako obejść się z piłką, ale nie przeszkadza nam to w grze. W końcu każdy kiedyś zaczynał, prawda?
Jak to pod koniec każdego treningu ustawiliśmy się w rzędzie. Nasz trener, który swoją drogą jest bardzo wymagający oraz konsekwentny, spojrzał na nas surowym wzrokiem.
- Jak pewnie wiecie. - zaczął donośnym tonem. - Pod koniec tygodnia gramy mecz towarzyski z sąsiednim liceum. Możecie za to dziękować waszemu kapitanowi. - rozległ się głośny aplauz w stronę Kanjego Nanase. Japończyk uśmiechnął się szeroko, również zadowolony z tego, co udało mu się osiągnąć.
- Jednakże... - surowy głos pana Kenta przywrócił nas do porządku. - Mam haczyk, o którym pan Nanase zapomniał wam zapewne powiedzieć. Jeśli przegracie treningi będą trzy razy cięższe niż dotychczas.
Wśród zawodników dało się słyszeć jęk przerażenia.
- Jeszcze cięższe?! - spytał z niedowierzaniem Zayn. - To teraz co niby mieliśmy, wersję dla przedszkolaków?!
Zaśmiałem się pod nosem. Nasze dwugodzinne treningi zazwyczaj wyglądają tak, że przez większość czasu jesteśmy katowani jakimiś z dupy wziętymi ćwiczeniami, a na koniec gramy krótką partyjkę. Zazwyczaj jest to spokojna gra, bo nikt po tym wszystkim nie ma już siły, by grać na poważnie.
- No to może przejdźmy do rzeczy. - mruknął, przerzucając kartki w swoim notatniku. - Na bramce Liam Payne, w ataku Tomlinson, Winston Jenkins. Pomocnicy Wayne, Malik, Collins, Allen. Obrona Styles, Nanase i Fletcher*
Przez chwile stałem oszołomiony, podobnie jak reszta chłopaków. Nie chcę się chwalić, czy coś, ale jestem jednym z lepszych zawodników. Dlatego nie tylko mnie zdziwiło to, że moje nazwisko nie zostało wymienione. Czułem na sobie spojrzenie prawie każdego z zawodników.
Louis już otwierał usta, by coś powiedzieć, ale szybkim kopnięciem w łydkę udało mi się go powstrzymać. Nie chcę, by wpędził się w kłopoty, a zadawanie "głupich" pytań panu Kentowi może źle się dla niego skończyć.
- Coś się stało Tomlinson? - spytał trener, unosząc do góry jedną brew, gdy ten głośno zaskomlał.
- To tylko skurcz. - powiedział przez zaciśnięte zęby. - Zginiesz za to, Horan. - dodał tak cicho, że usłyszeć to mogło tylko parę osób naokoło nas.
Wzruszyłem ramionami.
- A rezerwowi? - spytał nagle Kanji.
Mężczyzna westchnął głośno.
- Francis, Palmer i bracia Ashford, wszystko jasne?
Teraz to już jestem zupełnie skołowany, co ja takiego zrobiłem, że nie jestem nawet rezerwowym?!
- To jakieś jaja - stwierdził Lou trochę zbyt głośno i niestety tym razem nie zdążyłem zareagować.
- Co tym razem, Tomlinson? - rzucił zniecierpliwiony trener.
- Dlaczego Nialla nie ma w wyjściowym składzie?
Cisza, która zapanowała, gdy zadał to pytanie była wręcz toksyczna.
Pan Kent posłał chłopakowi uśmiech, który w żadnym wypadku nie był przyjazny.
- Wstępny termin meczu został przeniesiony. Nie gracie w sobotę rano, tylko w piątkowe popołudnie. - powiedział, kompletnie ignorując zadane przez Lou pytanie i posyłając mi znaczące spojrzenie. Przynajmniej wszyscy tak myśleli, jednak dla mnie odpowiedź jest oczywista. Popołudniami jestem w pracy. I nasz trener jakimś cudem o tym wie. Tym, że nie jestem w składzie oszczędził mi zbędnego tłumaczenia, dlaczego nie mogę grać.

- To jest niedorzeczne. - stwierdził Lou, gdy piętnaście minut później wychodziliśmy z szatni.
- Louis ma rację. - poparł go Liam. - Jesteś dużo lepszy niż taki Palmer.
Wzruszyłem ramionami.
- Ostatnio jestem w kiepskiej formie i pewnie trener też to zauważył.
Nie wyglądali na przekonanych moją odpowiedzią.
- Nawet w tej twojej "kiepskiej" formie jesteś o niebo lepszy niż połowa wybranych przez niego zawodników. - powiedział również lekko zdenerwowany Harry.
Posłałem im szeroki uśmiech.
- A może po prostu mnie nie lubi? - zaśmiałem się głośno - W każdym bądź razie nic na to nie poradzimy.
- Jak to nie? Możemy zrobić protest. Styles, załatwiasz kolorowe mazaki, a ty Zayn...
Ktoś inny mógłby pomyśleć, że Louis żartuje, ale nie my. Po błysku w jego błękitnych oczach od razu wiedziałem, że mówi to całkiem poważnie.
W końcu to Louis, najbardziej pokręcony człowiek jakiego świat widział.
- Nawet nie próbujcie, bo jeszcze skończy się na tym, że żaden z nas nie zagra.
- Ma racje. - stwierdził niechętnie Liam.
- Jeśli temu staruchowi coś się wbije do głowy, to za nic nie da się mu tego wybić. - reszta równie niechętnie przyznała Mulatowi rację.
- To co powiecie na jakiś film, piwo i duuuuużą pizze? - spytał Lou, szczerząc się jak to on ma w zwyczaju.
- Jestem za! - powiedział Zayn. - Za dużo wrażeń jak na jeden dzień, muszę jakoś odreagować.
Reszta również się zgodziła.
- A co z tobą, Niall?
Uśmiechnąłem się przepraszająco i już wiedzieli jaka będzie moja odpowiedź.
- Dziś nie mogę.
Zayn przewrócił oczami.
- Ty nigdy nie możesz, już nawet nie pamiętam kiedy ostatni raz wyszliśmy gdzieś wszyscy razem.
- No właśnie, spotykamy się tylko w szkole i ewentualnie niekiedy w weekend. Co się dzieje, Niall?
Wiedziałem, że w końcu się kapną, że mam ograniczony czas. To nawet trochę dziwne, że zajęło im to prawie dziesięć miesięcy.
- Po prostu mam coś do zrobienia. Do jutra! - krzyknąłem i szybkim tempem oddaliłem się w przeciwną stronę.
Wiele bym oddał, by móc zamiast do pracy wychodzić z nimi, bawić się jak każda osoba w moim wieku, ale nie mogę. Muszę zarabiać, by utrzymać rodzinę. Nikt za mnie tego nie zrobi.
- Witaj, Niall! - przywitał mnie jeden ze znajomych ze zmiany.
Jordan jest wysokim szatynem o bladej cerze i ciemnobrązowych, prawie czarnych oczach. Do wszystkiego podchodzi z optymizmem, po prostu nie da się go nie lubić.
- Dużo dzisiaj przywieźli? - spytałem zrezygnowany.
Chłopak skrzywił się lekko.
- Jakieś trzy tiry. I podobno o 8 ma dojechać jeszcze jeden.
Pracuje na rozładunku w jednym z większych supermarketów. Moje zadanie polega na noszeniu wielkich, ciężkich kartonów z towarem. Nie jest to lekka praca, przez nią mam okropne bóle kręgosłupa, ale praca to praca. Ważne, że płatna. Czasem też uda mi się dostać przydział na sklepie, wtedy muszę tylko rozkładać produkty na półkach i zbierać puste kartony, co jest o wiele mniej męczące.
Na zapleczu przebrałem się w strój do pracy, który nie jest zbyt wygodny. Jest to żółty T-shirt i zielone spodnie robocze na szelki z logiem marketu.
Bez zbędnych pogadanek zaczęliśmy prace. Gdyby ktoś z kierownictwa zauważył, że się obijamy, wylaliby nas na zbity pysk. Jordan, ja i jeszcze kilku innych chłopaków, z którymi nie mam, aż tak dobrych kontaktów nosiliśmy te "mniejsze" kartony, natomiast te duże zabierał jeden ze starszych pracowników wózkiem widłowym. W zależności od tego, co było w pakunku, musimy je umieścić na odpowiedniej półce w magazynie.
- Jestem wykończony. - stwierdził Jordan, gdy w końcu przyszła pora na piętnastominutową przerwę.
Uśmiechnąłem się do niego i pociągnąłem dużego łyka wody ze swojego kubka. Bogu dzięki temu kto postawił tu automat z wodą.
- Jeszcze tylko jeden. - powiedziałem, widząc przez okno podjeżdżający samochód ciężarowy. Ma dobre trzy godziny opóźnienia.
- Będzie nam kazał zostać po godzinach. - stwierdził z niezadowoleniem czarnooki.
Mnie również to się nie uśmiecha, ale znając naszego kierownika zamiast przydzielić to zmianie, która zaczyna od północy, będzie kazał nam zostać. Nasze przypuszczenia się sprawdziły, bo po niecałych pięciu minutach do pomieszczenia dla pracowników wparował kierownik.
Powiedział to, czego się spodziewaliśmy, czyli, że pójdziemy dopiero, gdy ciężarówka będzie pusta.
- Aha i jeszcze jedno. - powiedział, patrząc na nas. - Potrzebuję jednej osoby na nocną zmianę, jeden z pracowników się rozchorował.
W pierwszej chwili chciałem to zignorować, ale po chwili zdałem sobie sprawę z tego, że dodatkowe pieniądze się przydadzą, szczególnie teraz, gdy ojciec zapomniał nam je wysłać.
- Ja mogę. - powiedziałem niby od niechcenia.
Starszy mężczyzna przyjrzał mi się uważnie. Dobrze wie, że jestem uczniem i następnego dnia mam szkołę. Poza tym jestem niepełnoletni i mój czas pracy ogranicza prawo, ale skinął głową na znak zgody. Czyli mają poważne braki kadrowe.
Gdy kierownik opuścił pomieszczenie, Jordan spojrzał na mnie podejrzliwie.
- Czy ty czasem nie masz jutro szkoły?
Posłałem mu szeroki uśmiech.
- Ano mam. - stwierdziłem tylko.
Pokręcił głową niedowierzająco.
- Długo tak nie pociągniesz, chłopie.
Po tych słowach wstał i wziął się za robotę. Westchnąłem głośno i razem z resztą pracowników ruszyliśmy za nim.

Była piąta nad ranem, gdy przekroczyłem próg swojego mieszkania. W domu panuje głucha cisza, co wcale nie jest dziwne o tej porze dnia. Jestem tak zmęczony, że nim zastanowiłem się nad tym, czy przebierać się w piżamę, zasnąłem.
- Niall... Nialleer. - słyszałem czyjś głos jakby z oddali. - Niall, do cholery!
Niechętnie otworzyłem oczy. Pierwsze, co dostrzegłem, to rażący strumień światła, przez który mam ochotę zakopać się w swojej kołdrze jeszcze bardziej. Dopiero po chwili dostrzegłem rozzłoszczone niebieskie oczy. Podniosłem się ociężale i zerknąłem na zegarek. Wpół do ósmej. Za piętnaście minut mamy metro.
Cholera! Byłem tak wykończony, że zapomniałem nawet budzika nastawić.
Zerwałem się z łóżka, co nie było zbyt dobrym pomysłem. Momentalnie zakręciło mi się w głowie i gdybym nie oparł się o drzwi szafy pewnie miałbym bardzo bliskie spotkanie z podłogą.
- Może lepiej będzie jak dziś zostaniesz w domu... - powiedziała trochę zaniepokojona Sienna.
Uśmiechnąłem się uspokajająco.
- Jest dobrze, a po za tym ktoś musi odebrać Cal, bo sama nie da rady z tą nogą.
Dziewczyna po chwili wahania skinęła głową i opuściła pomieszczenie.
Ubrałem się szybko, żałując, że nie mam nawet czasu na szybki prysznic.
Poza tym czuje, że pod ciepłym strumieniem, zasnąłbym na stojąco, więc lepiej nie.
Gdy wszedłem już w pełni ubrany do kuchni, zastałem tam prawie wszystkich domowników.
- Tata! - krzyknął Noach, rzucając mi się na szyje. Nie mając zbyt dużego wyboru chwyciłem chłopca na ręce, a ten szybko się we mnie wtulił.
- Dziś obyło się bez koszmarów? - spytałem, czochrając go po włosach.
Chłopiec odepchnął moją rękę i radośnie pokiwał głową.
Odstawiłem go na ziemię i popatrzyłem na nich z lekkim przerażeniem.
- Tata Niall? - powiedział ze śmiechem w głośnie Sean.
- Mnie się tam podoba. - zawtórowała mu Sienna.
Spojrzałem z nadzieją na najmłodszą siostrę, niestety nawet ona mnie zawiodła. Podobnie jak Noach wstała od stołu i mocno się we mnie wtuliła.
- Dziękuje, tato. - szepnęła dziesięciolatka.
Odwzajemniłem uścisk. Pomysł został zaakceptowany. Od dziś przez młodszą część mojego rodzeństwa będę nazywany tatą. Mam wrażenie, że Cal również się do tego przyłączy.
- Tak właściwie, to o której wróciłeś? - spytał Sean, gdy zakluczyłem mieszkanie za naszą piątką.
- Było coś koło piątej nad ranem. - wzruszyłem ramionami.
Bliźniakom opadły szczęki.
- Zwariowałeś?! - wrzasnęła Sienn, tak głośno, że pobudziła pewnie połowę budynku. - Nie możesz tak robić, Niall. - dodała już spokojniej.
- To tylko jednorazowa sytuacja, po prostu na nocnej zmianie było zbyt mało ludzi, a nam dodatkowa kasa nie zaszkodzi.
Warknęła pod nosem coś niezrozumiałego, chwyciła najmłodszą dwójkę za rękę i ruszyła przodem.
- Ona ma rację. - stwierdził Sean. - Wykończysz się.
Uśmiechnąłem się smutno.
- Wiem, ale w tym miesiącu ojciec nie przysłał pieniędzy. - powiedziałem cicho, tak by Sienna, która szła przed nami nie usłyszała. - W piątek kończę osiemnaście lat, więc będę mógł pracować w pełnym wymiarze godzin. Może nie będę zarabiać dużo więcej, ale zawsze coś.
- Przecież ja też mogę iść do pracy... - zaczął, ale nie pozwoliłem by dokończył.
- Nie ma mowy. Skup się na nauce. Wystarczy, że ja mam na to ograniczony czas. - powiedziałem smutnym głosem.
Wiem, że Sean tak naprawdę nie chce pracować, ale podjąłby się tego, gdybym tylko go o to poprosił.
- Dziękuje, tato. - powiedział, przybierając na twarzy lekki uśmiech.
Oni są niemożliwi.
- Sienna! - zawołałem nastolatkę. Pokazała mi ręką, że słyszy, ale nadal jest na mnie wkurzona.
- Jeśli wychowawczyni Noacha będzie pytała o wycieczkę, powiedz, że mamy wyjazd rodzinny.
Znów ruch ręką, na znak że rozumie.
Chciałbym puścić młodego na tą wycieczkę, ale te pieniądze bardziej przydadzą się nam na co dzień.
- Cal wraca o drugiej. Dasz rade ją odebrać? My kończymy dopiero po trzeciej.
- Jasne. - rzuciłem z uśmiechem i zająłem miejsce w metrze, a Noach mimo tego, że jest mnóstwo wolnych miejsc i tak siedział mi na kolanach.
Na czwartej stacji Sienna i Noach wysiedli, a my pojechaliśmy dalej. Przy pierwszej staruszce, która nie miała miejsca szybko wstałem. Posiedziałbym tak jeszcze trochę, ale na pewno przespałbym przystanek, a znając życie ta dwójka, które jedzie ze mną kompletnie by o mnie zapomniała.
Cała nasza trójka wysiadła z pociągu i ruszyliśmy w stronę wyjścia z tunelu. Podstawówka Lei znajduje się po drugiej stronie ulicy. Natomiast Sean i ja jesteśmy zmuszeni, by iść pieszo przez jakieś piętnaście minut.
- Poradzisz sobie sam z tą dwójką? - spytał nim rozeszliśmy się do swoich klas.
- Coś wymyślę. - powiedziałem i oddaliłem się w stronę sali matematycznej.
Chłopcy już tam byli. Przybrałem uśmiech na twarzy i przywitałem się.
- Czemu nam nie powiedziałeś? - spytał Liam z obrażoną miną.
Zmarszczyłem brwi. Jestem tak śpiący, że nie do końca jarzę, co się dzieje wokoło mnie.
- Nie wiem o czym...
- Śledziliśmy cię wczoraj, Ni. - powiedział Harreh, zakładając ręce.
I teraz wszystko jasne. Ja im nie powiedziałem, to sami postanowili się dowiedzieć, co jakoś specjalnie mnie nie dziwi, bo wiedziałem, że byliby do tego zdolni.
- Dlaczego? - w oczach Zayna dostrzegłem smutek, przez który zrobiło mi się jakoś tak źle, jakbym go zawiódł.
Nie podoba mi się to uczucie.
Z głośnym westchnieniem opadłem na ławkę obok Lou, który jako jedyny jawnie mnie ignorował, grzebiąc coś w telefonie. Louis się nie obraża. On strzela efektywne fochy.
- Nie wiedziałem jak wam to powiedzieć. Jakoś nie potrafiłem się przemóc.
W tej chwili zdałem sobie z tego sprawę. Nic im nie powiedziałem. Bałem się. Bałem się, że dowiedzą się jak żyję i będą chcieli pomóc, a ja tego nie chcę. Nie ma potrzeby, by mieszali się w życie mojej rodziny.
- Och, Nialler. - powiedział Lou, obejmując mnie w pasie. - Przecież jesteśmy przyjaciółmi, masz nam mówić o takich rzeczach i to nie jest prośba, jasne?
Zaśmiałem się, słysząc poważny ton w jego ustach, który zupełnie do niego nie pasuje.
Pozostała trójka również się uśmiechnęła, rozluźniając atmosferę.
- To jest jeszcze coś o czym nie wiemy? - spytał czarnowłosy, łapiąc mój wzrok, który szybko odwróciłem.
Och, Zayn, gdybyś tylko wiedział ile tego jest nigdy byś nie zapytał.
- Na pewno coś by się znalazło. - rzuciłem, wiedząc, że pod takim naciskiem nie jestem w stanie ich okłamać, mówiąc, że wszystko jest w porządku. Po prostu nie mam na to siły.
Wymienili między sobą zdziwione spojrzenia.
- To może... - wypowiedź Li została przerwana przez dzwonek na lekcje.
Hazz pospiesznie się z nami pożegnał, a Lou cmoknął w policzek, przez co ten momentalnie się zaczerwienił.
Zachichotałem na ten widok, a Liam i Zayn się do mnie przyłączyli.
Nauczyciel bez zbędnych słów wpuścił nas do klasy. Zająłem swoje stałe miejsce, które dzielę z Zaynem, natomiast Lou i Liam siedzą za nami.
Głos pana Michelsa nawet w normalnych okolicznościach działa na mnie usypiająco, a teraz gdy spałem niecałe dwie godziny i na dodatek mój żołądek jest tak pusty, że nawet przestał burczeć wiele mi nie było trzeba, aby moja głowa opadła na ławkę. Resztkami świadomości zasłoniłem się rękami i chociaż spróbowałem ukryć to, że śpię.
- Niall! - usłyszałem głośne syknięcie przyjaciela tuż koło ucha. Podniosłem ociężałą głowę i spojrzałem prosto w jego duże brązowe oczy.
- Rozumiem na innych lekcjach. - szepnął, rozglądając się na boki. - Ale nie na matmie, człowieku!
Uśmiechnąłem się ospale.
- Przepraszam Zi, ale mam to gdzieś. - powiedziałem i wróciłem do mojego poprzedniego zajęcia.
Usłyszałem jęk dezaprobaty.
Wydawało mi się, że słyszę jak mówi "idiota", ale mogło mi się to przyśnić.

- Fuksiarz! - stwierdził Lou, gdy szliśmy pod następną salę. - Gdybym to ja uciął sobie drzemkę na lekcji Michelsa... - wzdrygnął się na samą myśl o karze jaka by go spotkała.
- Drzemka? - spytał z niedowierzaniem Zayn. - On najzwyczajniej w świecie spał, proszę cię, gdybyś się przysłuchał, usłyszałbyś jak chrapie...
- Ja słyszałem. - zaśmiał się Liam.
- Ej, ja tu jestem! - krzyknąłem do nich
Zaśmiali się tylko i kompletnie mnie zignorowali.
Z daleka zobaczyłem Seana, pomachałem mu, a on uśmiechnął się i do mnie podszedł. Chłopcy ruszyli dalej, a ja zostałem z bratem trochę w tyle.
- I jak, wymyśliłeś coś? - spytał.
Uśmiechnąłem się przepraszająco.
To nie jest takie proste. Cal ma złamaną nogę i pewnie będę musiał ją nieść, a jednocześnie muszę uważać na młodego, którego odbiorę z przedszkola. Wsiadanie z Calrie do metra w takim stanie byłoby niebezpieczne, o tej porze będzie niemal na pewno pękać w szwach.
- Wychodzi na to, że czeka nas mały spacer. - powiedziałem zrezygnowany.
- Rób, co chcesz, ale uważaj na nich.
Skinąłem głową i ruszyłem w stronę przyjaciół, którzy jakimś cudem skapnęli się, że nagle zniknąłem i czekali kawałek przed nami
- ...Wiesz, Lou, sam to zacząłeś. - powiedział ze śmiechem Hazz.
- Ale to nie zmienia faktu, że gość nie powinien zajeżdżać mi drogi! Pomyśl, co by się stało, gdybym nie zdążył wyhamować. - powiedział, robiąc smutne oczy i wydął wargę
- Jesteś świetnym kierowcą, Lou, więc nie widzę problemu - uspokoił go Hazz i czule przytulił.
Jeśli Louis Tomlinson jest dobrym kierowcą, to równie dobrze ja mogę być gwiazdą rocka. Tylko raz w życiu wsiadłem do jego samochodu i wtedy obiecałam sobie, że już nigdy więcej tego nie zrobię. Tak w ogóle to dziwne, że jeszcze żadnego mandatu nie dostał, bo jest klasycznym przykładem pirata drogowego.
Po minach Liam i Zayna, zgaduję, że ich opinia dużo się od mojej nie różni.
- Osoba, która zaliczyła mu jazdę, musi być kompletnym idiotą. - powiedziałem cicho, by nasze kochasie tego nie usłyszały.
- Idiotą? Pewnie był przerażony perspektywą tego, że Louis może jeszcze tam wrócić. - zaśmiał się Zayn, a my razem z nim.
Szkoda, że Lou jest tak kiepskim kierowcą, bo w tej chwili jego pomoc by mi się przydała... Walnąłem się otwartą dłonią w czoło. No tak, jak mogłem zapomnieć?! Przecież Zayn też ma prawko.
Strasznie mi głupio go o to prosić, ale naprawdę nie uśmiecha mi się wizja niesienia Cal przez całą drogę, która wcale nie jest krótka. Szczególnie, że nie jestem w szczytowej formie.
Raz się żyje, pomyślałem i wziąłem głęboki wdech.
- Zayn, możemy pogadać? - spytałem, starając się unikać jest wzroku.
Chłopak uśmiechnął się lekko i skinął głową. Odeszliśmy kawałek na bok, bo reszta była zajęta wykłócaniem się o to na jaki film chcą iść do kina.
- Pamiętasz jak wczoraj nagle wyszedłem ze stołówki?
Czarnowłosy spojrzał na mnie zdziwiony, ale skinął głową.
- Gdy cię w końcu znalazłem byłeś roztrzęsiony.
Uśmiechnąłem się słabo.
- Moja siostra miała wypadek. - powiedziałem słabym głosem. - Na szczęście nic jej nie jest, a gdy usłyszałem, że były ofiary śmiertelne przeraziłem się. Przepraszam, że byłem wtedy taki oschły... - nie skończyłem zdania, nie byłem w stanie, gdy poczułem jak silne ramiona Zayna mnie oplatają. Odruchowo się w niego wtuliłem. Otoczył mnie przyjemny zapach jego perfum. Czułem bijącą od niego troskę.
Policzyłem w myślach do trzech i odsunąłem się od wyższego chłopaka. Było mi tak przyjemnie, że mógłbym zostać w jego ramionach do końca życia, ale niestety życie to nie bajka.
Spojrzałem mu w oczy i na jednym wydechu powiedziałem:
- Potrzebuję samochodu, kierowca też by się przydał, boję się prosić Lou, a... - mówiłem tak szybko, że wcale bym się nie zdziwił, gdyby nic z tej paplaniny nie zrozumiał.
Chłopak uniósł brew do góry.
- I to jest to, o co chciałeś spytać? - zaśmiał się, gdy skinąłem głową na tak.
- Jesteś niemożliwy Ni, wystraszyłeś mnie. Nie musiałeś nawet o to pytać.
Ma racje, dawny Niall władowałby mu się do samochodu i po prostu powiedział, gdzie chce jechać.
Aż tak bardzo się zmieniłem przez ten rok?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz