niedziela, 10 maja 2015

Twelve story (Story of my Life)

 Jeśli przeczytałaś proszę skomentuj :)


23 Listopada 2014

Z błogiego snu wyrwał mnie, znienawidzony przez większość społeczeństwa dźwięk budzika. Przez krótką chwile miałem nadzieje, że przestanie dzwonić i będę mógł spowrotem pogrążyć się w śnie. Niestety były to żmudne nadzieje.
Westchnąłem zrezygnowany i podniosłem się do siadu, panujący w pomieszczeniu pół mrok na pewno nie sprzyja porannemu wstawaniu.
Wiozłem rzeczy, które postanowiłem dzisiaj ubrać i ruszyłem do łazienki. Cisza w mieszkaniu, jasno wskazuje na to że ojciec jeszcze się nie obudził, co deje mojemu planowi wzięcia prysznicu szanse na powodzenie.
Będąc już w łazience, szerokim łukiem ominąłem duże lustro zawieszone na ścianie. Mam dość problemów i jakoś nie spieszy mi się do popadnięcia w kompleksy. Jestem świadomy tego jak okropnie wygląda moje ciało.
Odprężyłem się czując ciepłe krople spływające po moim ciele. Odchyliłem głowę do tyłu i zrelaksowałem się, tego mi właśnie brakuje, świeżości nie tylko ciał ale i umysłu.
Plan na dzisiaj.
1.Przeżyć.
A jak na mnie to i tak bardzo ambitne zadanie. Uśmiechnąłem się na samą myśl o pójściu do szkoły.
Tak, to jest dziwne.
To głównie zasługa tego że przełamałem się i zaakceptowałem dawną przyjaźń.
Wiem że wciąż jestem sam z swoimi problemami, ale nie jestem już samotny. Mam czwórkę naprawdę wyrozumiałych przyjaciół. Nie zasługuje na nich.
Wychodząc spod prysznica miałem wrażenie jakby woda zmyła wszystkie moje zmartwienia. Przynajmniej do czasu...
Skrzywiłem się lekko gdy mój żołądek wydał z siebie niekontrolowany odgłos.
Odruchowo ruszyłem w stronę kuchni, jako że jeszcze nie do końca się obudziłem, obecność jeszcze jednej osoby zauważyłem dopiero, gdy ta odchrząknęła. Bursztynowe, przekrwione oczy, za długie i przetłuszczone włosy, oraz zniszczona, ziarnista cera. Mój ojciec stał przodem do mnie plecami opierając się o szafki.
Czekał na mnie.
Nie jest piany bo o 7 rano to praktycznie nie możliwe.
Kiedyś to działo się tylko gdy był pod wpływem, teraz nawet nie zdążyłem pomyśleć o tym by uciec. A nóż, który trzymał w prawej dłoni, zauważyłem dopiero gdy wbił go w mój brzuch na dobre 2 cm. Ból przeszył moje ciało gwałtownie, lecz nie szybko, powiedziałbym nawet że z każdą chwilą się nasilał. Mój krzyk odbił się głucho od ścian pomieszczenia. Przyłożyłem rękę do krwawiącej rany, mocno zaciskając powieki. Następne co poczułem to gwałtowne uderzenie w brzuch, upadłem uderzając głową o kant blatu. Momentalnie przed oczyma zrobiło mi się czarno, ale wciąż czułem. Każde kopnięcie, uderzenie, czy pociągnięcie noża sprawiało mi coraz większy ból. Krztusiłem się krzycząc, a oczy zaczęły piec od łez. Zacisnąłem mocno powieki, chcąc by to się wreszcie skończyło. Nie chce już więcej czuć. Nie chce bólu.
-Ostrzegałem cie. -Ciepły oddech mojego oprawcy owiał mój policzek. Z trudem udało mi się uchylić powieki. Obraz jest rozmazany, a sufit i twarz ojca zlewają mi się w jedno. W tym momencie chce powiedzieć mu wiele rzeczy.
Że chce, by zgnił w piekle.
Że go nienawidzę.
Że jest najgorszym ojcem, na świecie.
Że zniszczył mi życie.
Ale mój głos mnie nie posłuchał, z obolałego przez krzyki gardła wydobyły się słowa, które zawsze tkwiły i będą tkwić głęboko w moim sercu.
-Kocham cię, tato.
Nie wiem, czy to usłyszał, nie wiem czy zrozumiał, nie wiem też jaka kara spotkała mnie za te słowa, bo moja świadomość właśnie postanowiła zrobić sobie przerwę, zabierając ze sobą ból i uczucie poniżenia.

Pierwszym co poczułem, był tępy ból z tyłu głowy, a także ten związany z głębokimi nacięciami po nożu, oraz miejscami w których w najbliższym czasie pojawią się brzydkie fioletowe siniaki.
Dopiero po chwili doszedł mnie aromat kawy. Skuszony zapachem otworzyłem ociężałe powieki. Jęknąłem głośno próbując usiąść, ból do, którego powinienem być przyzwyczajony przeszył moje ciało. Rozejrzałem się po znajomym pomieszczeniu, pierwszym co dostrzegłem była krew. Dużo krwi, praktycznie wszędzie, podłoga, szafki, ściana, moja biała koszulka. Zaczęły do mnie wracać wspomnienia. Głód, ojciec, kuchnia, nóż, uderzenie o szafkę, słowa ojca, a później moje. Czy ja naprawdę wciąż go kocham? Nie wiem, czy może raczej, nie chce tego wiedzieć.
-Twoje lekcje zaczęły się ponad godzinę temu, lepiej się zbieraj.
Odwróciłam się, siedział przy stole, pił kawę i czytał jakąś gazetę. Jego zachowanie wydaje się w tej chwili takie normalne i codzienne, złudnie podobne do tego sprzed wypadku. Lecz kto normalny bije do nie przytomności swojego nastoletniego syna. Pomyślicie że to wspaniale, że w końcu się opamiętał i będziemy szczęśliwi. Nic bardziej mylnego. Jego usta wykrzywione w uśmiech wręcz krzyczą "znów wygrałem", a z oczy aż bije satysfakcja.
Teraz już nie mogę zrzucić winy na alkohol, bo po raz kolejny świadomie. On jest szalony, a szaleńcy są niebezpieczni. Jest nieprzewidywalny, zupełnie jak zwierze, jednej chwili siedzi przy stole i czyta gazetę a w drugiej bije i gwałci do nieprzytomności swoją ofiarę. Czyli mnie. Nawet teraz uważnie obserwuje każdy mój ruch.
Nie poradnie podniosłem się z zimnych płytek, jedną ręką podpierając się o blat szafek, a drugą trzymając bolący brzuch, lekko kuśtykając wyniosłem się z pomaszczenie i przeniosłem się do łazienki. Wyrzuciłem T-shirt, który miałem na sobie do kosza, i tak nie da się go już uratować. Mimo iż widok jaki ujrzałem w lustrze nie jest dla mnie niczym nowym, i tak się skrzywiłem, najbardziej w oczy rzuciły mi się krwawiące cięcia, tak złudnie podobne do tych które sam pozostawiam na swoim ciele. Jedno z nich było szczególnie głębokie, krew nie przestawała płynąc. Wskoczyłem szybko pod prysznic by uwolnić się od czerwonej cieczy. Tym razem prysznic nie sprawiał mi takiej przyjemności jak godzinę temu. Woda i świeże rany nie stanowią ciekawego połączenia. Dlatego gdy tylko byłem w miarę czysty, zakręciłem wodę i zabrałem się za oparzanie ran. Skończyło się na tym że całą klatkę piersiową kilkakrotnie obwiązałem bandażem, bo gdybym każdą ranę z osobna zaklejał plastrem nie wyrobił bym się z tym do wieczora. Będąc już w pokoju położyłem się bez sił na łóżko. Moje powieki ponownie tego dnia robią się nie wiarygodnie ciężkie, a ból powoli zaczął ustępować.
Podniosłem się jak oparzony, nim na dobre ciemność zawitała mi przed oczyma. Przyłożyłem rękę do klatki piersiowej, ale i tak nie mogłem wyczuć nawet najmniejszego uderzenia. Cholera, powinienem to wcześniej zauważyć. Myślałem że płytki oddech wziął się z zbyt dużej utraty krwi, ale to nie przez to. Zebrałem w sobie resztki siły, by sięgnąć do dolnej szuflady mojej szafki nocnej. Chwyciłem plastikową reklamówkę z logiem apteki, którą odwiedziłem wczoraj w drodze do domu.
Drżącymi rękami otworzyłem jedno z opakowań, na mojej dłoni szybko znalazły się trzy żółtawe kapsułki które połknąłem bez wahania, czując że naprawdę zaczynam tracić świadomość, i raczej sam już bym się nie wybudził. To samo uczyniłem z resztą leków które przepisał mi William. Normalnie taka sytuacje nie powinna mieć miejsca, ale pod wpływem silnego stresu i ataku ojca to było nieuniknione.
Ulga po zażyciu trochę zawyżonej dawki leków przyszła szybko. Mimowolnie przejechałem ręką po obandażowanym brzuchu, przypominając sobie widok długich ciętych ran.
-Dziękuje tato. -szepnąłem do siebie. -Po raz kolejny odbierasz coś dla mnie ważnego.
Tym razem zabrał "mój ból", mój sposób na odreagowanie i pozbycie się jakich kolwiek emocji na te kilka krótkich minut.
Cisza panująca w pokoju została przerwana przez pierwsze akordy piosenki "Numb".
Rzuciłem zdezorientowane spojrzenie w stroną urządzenia leżącego obok mnie na łóżku i niepewnie po nie się sięgnąłem.
Z ekranu telefonu uśmiechał się do mnie 14 letni Liam. Przez krótką chwile wahałem się, ale w końcu mój Palec znalazł się na zielonej słuchawce.
-Harry?! -Zdezorientowany głos przyjaciela zbił mnie lekko z tropu.
-A kogo ty się spodziewasz dzwoniąc pod mój numer? Królowej Elżbiety? - Powiedziałem, a po chwili ogarnęło mnie przerazie. Mój głos brzmiał okropnie. Cichy i zachrypnięty bardziej niż zwykłe. Liam chyba również to zauważył.
-Nic ci nie jest? -Spytał ignorując moją wcześniejszą uwagę. -Dzwonimy do ciebie od rana! Gdzie jesteś?
Wystrychnąłem cicho i zacząłem formować w głowie kłamstwo.
-Wszystko w porządku, jetem w domu.
-Gdyby było "w porządku" stałbyś teraz obok nas. -Powiedział jakby z wyrzutem, na co się lekko skrzywiłem.
-Po prostu nie czułem się zbyt dobrze. Ale teraz jest już lepiej. -Odpowiedziałem by się nie martwili.
Dla mnie nastała chwila ciszy, ale tam po drugiej stronie trwała żywa dyskusja z której niestety nic nie udało mi się zrozumieć.
Po dłuższej chwili Liam zwrócił się ponownie do mnie.
-Powiedz gdzie mieszkasz. -Ku mojemu przerażeniu powiedział to poważnym głosem. -Przyniesiemy ci notatki, poza tym i tak musimy poćwiczyć przed...
-Nie! -Przerwałem mu trochę zbyt szybko i głośno. -To znaczy... i tak miałem już wychodzić, mówiłem przecież że czuje się lepiej, więc...
Zacząłem się plątać w tym co mówię. Jeśli ja nie podam im adresu, w końcu wpadną na to by sprawdzić w dzienniku (a to dla nich nie problem, mają przecież w sowich szeregach Logana). Nie mogę pozwolić by zobaczyli tą melinę, nie są przecież głupi, od razu domyślą się co jest na rzeczy.
-Nie wiem czy to jest dobry pomysł, Hazz. -Powiedział tym samym poważnym tonem.
-Do zobaczenia. -Powiedziałem ignorując go i szybko się rozłączyłem.
W co ja się wpakowałem, pomyślałem gdy podczas ubierania koszulki przez przypadek uderzyłem w jeden z sińców. Większość tego bólu jest znośna, bardziej martwi mnie uraz głowy oraz to że chłopcy zauważą mój bandaż mimo dość luźnego czarnego T-shirtu. Wziąłem Ibuprom, bez większej nadziej na pozbycie się pulsującego bólu z tyłu głowy. W żaden sposób nie udało mi się zamaskować fioletowych worów pod oczami, oraz nie naturalnie bladej skóry.
-Wyglądam jak trup. -Stwierdziłem stojąc przed lustrem, przeczesując wypadające garściami włosy.
Podobnymi słowami przywitał mnie Zayn, gdy pół godziny później
do nich podszedłem.
-Wyglądasz jakbyś przed chwilą umarł. -Powiedział mulat, nie zdając sobie sprawy jak blisko prawdy się znajduje.
-Ciebie też miło widzieć, Zayn. -Rzuciłem sarkastycznie.
W odpowiedzi wytkną na mnie język, jak pięcioletnia obrażona dziewczynka, tym samym wywołując uśmiech na mojej twarzy. Jednak ten stan nie trwał zbyt długo.
-A teraz gadaj co tak naprawdę się stało. -Słowa Liama przyprawiły mnie o gęsią skórkę.
Zayn i Niall przewrócili oczyma, natomiast Louis stał z boku ilustrując mnie przenikliwie.
Przełknąłem głośno ślinę, ale w odpowiedzi wyprzedził mnie Niall.
-Przecież powiedział że źle się czuł, nie sensu tego teraz roztrząsać.
Liam i Louis nie wydali się przekonani słowami blondyna i wciąż posyłali mi niedowierzające spojrzenia.
-Nie wiem jak wy, ale ja mu nie wierze. -Powiedział Louis, a jego twarz wygięła się w smutnym grymasie.
Zayn i Liam mu przytaknęli, tylko Niall nadal stawiał na swoim. Trochę mi szkoda że jest tak łatwo wierny, ale w tej chwili jest to nawet przydatne, jedna osóba mniej do przekonania.
-W sumie według zaleceń lekarza nie powinienem nawet myśleć o wstawaniu z łóżka do poniedziałku.
Tak, znów kłamstwo, MacColl był by niezmiernie szczęśliwy gdybym w ogóle nie opuścił się z szpitala.
-W takim razie po cholerę z niego wstawałeś? -Spytał Liam unosząc brwi do góry.
Nie odpowiedziałem tylko posłałem mu szeroki uśmiech i wzruszyłem ramionami.
Wyglądał jakby chciał coś jeszcze dodać, ale w tym momencie zadzwonił dzwonek.
Już chciałem iść w stronę klasy, w której mamy lekcje, ale powstrzymał mnie uścisk dłoni na przedramieniu. Spojrzałem zdezorientowany na Louisa, który uśmiechał się jakby właśnie coś wygrał.
-Nie idziemy na lekcje. -Stwierdził dobitnie, jeszcze bardziej poszerzając uśmiech. -Trzeba uczcić to że wróciłeś.
Podobnym wyrazem twarzy obdarzyli mnie Zayn i Niall. Spoglądając na Liama doszedłem do wniosku że nie był wtajemniczony w ich zamiary. Oczy zrobiły mu się nie naturalnie duże, a twarz straciła trochę na kolorze. Posłałem mu uspokajający uśmiech i zwróciłem się do reszty.
-Ale nie chyba nie musimy opuszczać terenu szkoły, c'nie?
W tej chwili cała czwórka patrzyła na mnie jakbym się urwał z choinki.
-Kiedy ostatnio byłeś na wagarach, Hazz? -Spytał ostrożnie Niall.
Teatralnie przewróciłem oczami, i chwyciłem blondyna za nadgarstek.
-Zamknij się i chodź.
Zacząłem ciągnąć niższego chłopaka w stronę schodów, a reszta niepewne ruszyła za nami. Wprowadziłem ich na trzecie piętro budynku, i poprowadziłem do lewego skrzydła, które od lat stało w nieużytku z powodu zbyt małej ilości uczniów i funduszy. Rękę Nialla puściłem dopiero gdy przy stanieliśmy przed drzwiami "mojego królestwa". A mianowicie dawnej sali muzycznej, w której zwykłem się zaszywać. Otworzyłem drzwi kluczem, który na początku roku otrzymałem z rąk, naszej dawnej nauczycielki muzyki.
Gdy tylko weszliśmy do środka, rozległ się jęk podziwu z strony chłopaków, na widok tych wszystkich instrumentów.
-Większość z nich jest zepsuta. -Powiedziałem tym samym gasząc trochę ich zapał. -Jednak udało mi się przywrócić do stanu używalności fortepian i kilka par skrzypiec.
-Jak często tu przychodzisz? -Spytał Louis, otwierając jedno z okien, bo trochę zalatywało stęchlizną.
Wzruszyłem ramionami.
-Zaledwie klika razy w tygodniu. Głównie gdy mamy w-f.
-To lepsze, od bezcelowego szwendania się po mieście. -Rzucił Niall w stronę Zayna i chwycił jedną z gitar, mierząc ją w rękach i uśmiechając się pod nosem. Już chwile później siedział po turecku na podłodze, starając się odkryć co z nią jest nie tak, jeśli ktoś ma ją naprawić to własne On.
-Mamy tu świetne warunki do ćwiczeń. -Powiedział Zayn i usiadł na krześle obrotowym, które należało kiedyś do nauczyciela i położył nogi na biurku.
-To prawda. -Przyznał mu racje Payne i zajął miejsce obok Lou na jednej z pierwszych ławek -Zostały nam na to tylko trzy dni.
Zaczął grzebać w swojej torbie i po chwili wyciągną kilka, lekko pogniecionych kartek papieru, szybko rozpoznałem w nich nuty. Wyciągną je w moją stronę i skinął głową na stojący w rogu sali fortepian. Niepewni chwyciłem świstki papieru i usiadłem na stołku, ostatni raz odwróciłem się w stronę chłopców, każdy z nich uśmiechał się zachęcająco. Odetchnąłem głęboko i wystukałem pierwsze dźwięki. Mój stres zelżał, gdy usłyszałem że Niall zaczął śpiewać pierwszą zwrotkę. Ja odpuściłem sobie dzisiaj śpiew, gdyż mój głos nadal nie jest w formie. Po prostu grałem, a słuchanie chłopców zaczęło mi sprawiać coraz większą przyjemność, już zdążyłem zapomnieć jakie to uczucie.
Muzyka i oni to są jedne z ostatnich rzeczy, których ojciec mi mi nie odebrał i chciał bym wierzyć w to że to się nie zmieni.
Ta nieplanowana próba minęła mam, w świetnej atmosferze, cały czas się śmialiśmy i wygłupialiśmy. Przez te kilka krótkich godzin poczułem się znów jak uczeń gimnazjum, który nigdy nie odsunął się od przyjaciół. Wszystko szło dobrze, ale nasza sielanka została przerwana przez dźwięk mojego telefonu.
Przeprosiłem resztę i odszedłem w głąb klasy.
-Cześć, Babciu. -Powiedziałem odbierając połączenie.
-Witaj słonko, dawno się nie odzywałeś, Gemm zaczęła, marudzić że o niej zapomniałeś.
Powiedziała niby wesołym tonem, ale wyraźnie wyczułem że coś ją trapi.
-Przepraszam, nie czułem się zbyt dobrze.
Nie wspomniałem jej o tym że kilka ostatnich dni spędziłem w szpitalu, ani tym bardziej że mam w sobie tykającą bombę.
-Jest jeszce coś, Hareh.-Powiedziała i tym razem na 100% wiedziałem że coś jest nie tak. -Powiedz, co tak naprawdę dzieje się z twoim ojcem.
Na to pytanie zamarłem, a jeśli to w ogóle możliwe to zbladłem jeszcze bardziej. Zauważyłem też że chłopcy zaczeli mierzyć mnie pytającym wzrokiem.
Przekonałem ghule w gardle i wysiliłem się na ja najbardziej spokojny i opanowany ton.
-Nie wiem o czym mówisz. Przecież mówiłem ci co jest nie tak, i jak na razie nic się nie zmieniło.
Kilka dni temu, gdy przyjechała po Gemme, powiedziałem że martwię się o bezpieczeństwo siedmiolatki, głównie z powodu zamieszkiwanej przez nas dzielnicy i tego że ojciec zrobił się "trochę" awanturniczy.
-Harry...-Zaczęła mówić, ale coś lub raczej ktoś jej przerwał.
-Braciszku? -Uśmiechnąłem się szeroko słysząc głos młodszej siostry.
-Cześć księżniczko, jak tam nowa szkoła?
Jednak zamiast ożywionej i wyczerpującej odpowiedzi, jaką Gemma ma
w zwyczaju wygłaszać usłyszałem ciche chlipnięcie, potem kolejne i już wiedziałem co się dzieje.
-Błagam Gemm, tylko nie płacz. -powiedziałem cicho, przygryzając dolną wargę.
-Ja nie chce bez ciebie, przyjedź do mnie, tęsknie...
Jeśli ona nie przestanie, to ja też się zaraz rozkleję, a to ostatnie czego mi teraz potrzeba.
-Ja też za tobą tęsknie, ale nie mogę teraz do ciebie polecieć, ale obiecuje że niedługo się zobaczymy.
Słowa rzucone na wiatr. Prawdopodobieństwo że jeszcze ją zobaczę jest bardzo nikłe, ale nie chce słyszeć jak płacze, a tym bardziej jak płacze przeze mnie.
-Pamiętasz co powiedziałem ci na lotnisku? -Spytałem siląc się na wesoły ton.
Dziewczynka podciągnęła nosem i odpowiedziała bez zawahania.
-Ze zawsze będziesz mnie kochał. -stwierdziła uspokajając się trochę.
-Tak, i nie martw się już, wszystko będzie dobrze. -Powiedziałem mając nadzieje że choć jedno z nas uwierzy w te słowa.
-Gemma! Musimy już iść. -W tle usłyszałem głos dziadka, z którym również dawno nie rozmawiałem. Tam u niech jest teraz rano, i musi zaprowadzić Gem do szkoły.
-Żegnaj aniołku, kocham cię.
-Ja ciebie też braciszku, do zobaczenia.
Na jej ostatnie słowa prawie pękło mi serce. To tak bardzo boli, jak ją ranie. Ale nie mogę do niej jechać, ktoś musi zatrzymać ojca w Londynie.
-Dziecko kochane. -W słuchawce ponownie usłyszałem zatroskany głos babci. -Proszę powiedź że nie robisz nic głupiego?
Powiedziała jakby wiedząc o czym przed chwilą myślałem. Uśmiechnąłem się smutno, ale ona nie mogła tego zobaczyć.
-Jeszce tylko trochę i wszystko będzie w porządku, a teraz powiedz co cie tak martwi.
Doszedł mnie dźwięk głośno wciąganego powietrza, próbowała się trochę uspokoić.
-Razem z Gregiem zauważyliśmy że Gemm nigdy nie wspomina o ojcu, a gdy o niego pytamy wzrusza ramionami i zaczyna gadać o tobie. -Westchnęła głośno. -O co tu chodzi Harry? To wygląda tak jakbyś to ty był jej ojcem, nie Ben.
Teraz to ja wydałem z siebie jęk, tym samym zwracając na siebie uwagę reszty. Powinienem być przygotowany na takie pytanie, Gemma od dwóch lat nie ma z ojcem prawie żadnego kontaktu.
-On dużo pracuje. -Wymyśliłem na poczekaniu. -Sama przecież widziałaś że praktycznie nie ma go w domu. A gdy już jest po prostu się nami nie interesuje.

Myślę że jak na kłamstwo wymyślone na poczekaniu, brzmi wiarygodnie.
-No dobrze, uważaj tam na siebie i dzwoń częściej.
-Dobrze, babciu.
Pożegnaliśmy się jeszcze po czym rozłączyłem rozmowę. Zupełnie przez przypadek zerknąłem na godzine i zaklnąłem pod nosem.
-Przepraszam. -Zwróciłem się do chłopaków. -Muszę się już zbierać
Wymienili zdziwione spojrzenia, po czym skierowali wzrok na mnie.
-Chyba nie idziesz tam, gdzie myślę że idziesz?
Syknął Louis, dziwnie, a zarazem słodko marszcząc czoło.
Nie odpowiedziałem, tylko posłałem mu niewinny uśmiech.
-Dopiero co wyszedłeś z szpitala! -Warkną podchodząc do mnie tak blisko że mogłem wyczuć na sobie jego miętowy oddech.
Wypuściłem nadmiar powietrza z płuc. Jesteś zbyt blisko Louis. Źle na mnie działasz. I jeszcze ten twój wzrok. Patrzysz na mnie jakbym zaraz miał się rozpaść. Podobnie jak Liam, jesteś zbyt bystry, zbyt domyślny. A najgorsze jest to że nie umiem ci skłamać, a przynajmniej przychodzi mi to z coraz większym trudem.
Posłałem mu smutne spojrzenie.
-Przykro mi Lou, ale muszę tam iść. I ty dobrze o tym wiesz, przecież powiedziałem ci dlaczego zaczołem prace. Nie mogę stracić tej roboty, tylko dlatego że mam gorszy dzień.
-Pracujesz?-Spytał Niall, a gdy skinąłem głową dodał. -Dlaczego?
Posłałem mu nie wielki uśmiech.
-Nie miałem zbyt wielkiego wyboru. A teraz naprawdę muszę już iść, bo się spóźnię.
Gdy byłem już przy drzwiach, doszedł mnie zciszony, jakby podłamany głos blondyna.
-Przyjdziesz jutro, prawda?
Zaśmiałem się cicho i kilkoma krokami pokonałem dzielący nas dystans. Objąłem niższego chłopaka ramionami, a ten szybko się we mnie wtulił.
-Obiecuje że jutro też mnie zobaczycie, chyba że tego nie chcecie, wtedy...
Nie zdążyłem dokończyć, bo ktoś wtulił się w moje plecy i zatkał mi usta ręką i zdziwieniem stwierdzam że to Liam.
-Nawet nie waż się mówić takich rzeczy. Jestem na ciebie wściekły za to co zrobiłeś. -Powiedział poważnie. -Dwa pieprzone lata. Dlatego błagam nie zostawiaj nas więcej.
Ostatnie słowa wyszeptał podobnym głosem do Nialla, po raz kolejny mało brakowało abym się rozpłakał, ale na szczęście Louis uratował sytuacje.
-Grupowy uścisk! -Krzyknął i rzucił się na minie ciągnąc za sobą Zayna.
Śmialiśmy się głośno... Przynajmniej do czasu, dopóki któryś z nich przez przypadek nie przywalił mi w żebra... I dużego siniaka.
Nie udało mi się stłumić głośnego krzyku jaki wydobył się z moich ust. Cała czwórka momentalnie się ode mnie odsunęła.
-Harry...? -Zaczął Zayn.
Boże myśl Hazz, myśl, wbrew pozorom tonie jest takie trudne.
-Stopa. -Powiedziałem szybko, a widząc ich zdziwienie dodałem. -Któryś z was dość boleśnie nadepnął mi na stopę.
Trójka z nich skinęła głową z zrozumieniem i wyraźną ulgą. I o dziwo osobą, która była głęboko pogrążona w swoich myślach był Zayn. Dopiero teraz zauważyłem, że z skupieniem ilustruje, moje nadgarstki, a po chwili przenosi wzrok na trost.
Cholera on chyba nie zauważył że jestem owinięty bandażem. Spojrzał mi prosto w oczy, a ja głośno przełknąłem ślinę. Czas się zwijać.
Pożegnałem się z nimi ostatni raz, bo jeszcze trochę i naprawdę się spóźnię.
Jednak nie zaszedłem daleko, udało mi się jedynie wyjść na ulice przed budynkiem szkoły, gdy ktoś mnie zawołał.
Obróciłem się i zobaczyłem biegnącego Louisa, po chwili był już przy mnie. Oparł ręce o kolana i przez dłużą chwile starał się złapać oddech, ma zaczerwienioną z wysiłku twarz i włosy w komleptym nieładzie, jednak to wszystko tylko dodaje mu uroku.
Musze to w końcu przed sobą przyznać.
Podoba mi się Louis Tomlinson.
Nie, nie jestem zakochany.
Po prostu lubię to w jaki sposób się uśmiecha i śmieje. Lubię też jego delikatny głos zarówno gdy mówi jak i śpiewa, to że jest wyluzowany, a zarazem troskliwy.
A poza tym widzieliście te oczy?l.
-Coś się stało? -Spytałem gdy w końcu się wyprostował.
Posłał mi beztroski uśmiech i przeczesał dłonią włosy.
-Nie, po prostu chciałem wiedzieć co z naszymi lekcjami, miałem się pytać wcześniej, ale...
W tym momencie wzruszył nonszalancko ramionami, co znaczy że po prostu zapomniał się spytać.
-Dzisiaj taczaj już nie damy rady.
-To może w sobotę? Co powiesz na gsv6?
Zastanowiłem się chwile, choć tak naprawdę niema nad czym.
Na kilka godzin wyrwę się z tego toksycznego mieszkania, a na dodatek będę mógł spędzić ten czas z Louisem.
-Jasne. -Powiedziałem tylko i ruszyłem przed siebie zostawiając niebieskookiego za sobą. Ku mojemu zaszczaniu szybko mnie dogonił i zrównał ze mną krok.
-Nie będziesz miał nic przeciwko jeśli cię odprowadzę?
Szczerze, to nie za bardzo podoba mi się myśl że pozna miejsce mojej pracy, jednak nie potrafię mu odmówić i dlatego odpowiedziałem przytaknięciem na jego propozycje.
-Wiesz Hazz... -Zaczął po chwili ciszy. -... Nie jesteś taki zły jak myślałem.
Zmarszczyłem brwi, wiem że za mną nie przepadał, ale że było aż tak źle?
-A co myślałeś? -Spytałem z czystej ludzkiej ciekawości.
Zaśmiał trochę nerwowo, ale jego oczy nawet na chwile nie przestały wesoło iskrzyć.
-Wybacz, ale trudno mieć dobre zdanie o osobie, która ignoruje swoich przyjaciół tym samym wybierając samotność bez wyraźnego powodu. Na początku, jeszcze w gimnazjum myślałem że jesteś po prostu aspołeczny. Później gdy zakupowałem się z Li i resztą powiedzieli mi że nie zawsze taki byłeś. Uznałem że skoro z własnej woli z nich zrezygnowałeś, nie jesteś wart tej przyjaźni. -Jego słowa trochę mnie zabolały, ale dobrze wiem że ma racje. -Dlatego teraz, w tej chwili, proszę cię o wybaczenie.
Zrobił minę bezdomnego psa i popatrzył na mnie wyczekująco.
-Nie mam czego ci wybaczać Lou. -Powiedziałem i chyba go ty zaskoczyłem. -Masz zupełną racje co do tego że nie zasługuje, ani na chłopaków, ani na ciebie.
Zamyślił się, zapewne trawiąc moje słowa.
-Najważniejsze jest to że zrozumiałeś swój błąd i teraz jest już w prządku.
-Nie, uważam tego za błąd. -Powiedziałem nim zdążyłem ugryźć się w język.
Z szoku Louis aż stanął.
-Co?
-Tłumaczyłem to już Zaynowi, nie żałuje tego co zrobiłem dwa lata temu. -Powiedziałem nie patrząc mu w oczy. -Nadal uważam że to było najlepsze co mogłem zrobić.
Nastała między nami chwila ciszy, po czym Lou wybuchnął.
-Jesteś egoistą Harry!-Krzyknął. -Jak możesz tak mówić?l.
-Nie rozumiesz. Nie zrobiłem tego dla siebie. -Syknąłem. -Zawsze chodziło tylko o ich dobro. Nie mogłem pozwolić by tak jak ja stracili dzieciństwo.
-O czym ty mówisz? -Powiedział uspokajając się trochę.
Zignorowałem jednak jego pytanie, już i tak za wiele mu powiedziałem.
-To tutaj. -Powiedziałem tylko. -Dzięki za towarzystwo i do zobaczenia jutro w szkole.
Odwróciłem się i nie czkając na jego odpowiedź uciekłem do budynku. Przywitałem się mruknięciem z Michelem i zabrałem się do pracy.
Mam nadzieje że Louis nie jest na mnie zły za to co powiedziałem.

_______

Udało mi się! W końcu XD Mam nadzieje że się spodoba :)
Jedyne co mnie martwi to brak komentarzy pod poprzednim rozdziałem, jeśli pod tym będzie podobnie będę zmuszona zawieść opowiadanie, bo wygląda na to że nie mam dla kogo pisać :(
Mam nadzieje że do zobaczenie w następnym, to już zależy tylko od was...
W taj zakładce możecie wybrać muzykę jaka ma lecieć z odtwarzacza (jestem otwarta na propozycje) :)   {klik}

3 komentarze:

  1. Jak to nie masz dla kogo? Możesz pisać dla mnie =^^= Jesteś boska w tym co robisz i nie przestawaj...

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja nie wiem czego ludzie nie komentują. Ty na prawdę dobrze piszesz czytałam o wiele gorsze blogi. Może to wina słabej reklamy , ludzie po prostu go nie znają :) nie zawieszaj go bo ja czytam :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Ich ojciec raz ma na imię Ben,a raz Paul >.<
    A tak po za tym to opowiadanie jest genialne tylko nie podoba Mi się,że ewidentnie chcesz z Harry'ego zrobić geja,a Louis'a dajesz na Jego partnera. :(
    Wolałabym gdyby znalazł sb dziewczynę lub pozostał singlem do śmierci,ale to tylko moja opinia

    OdpowiedzUsuń