22.listopada 2014r.
Kolejne
dwa dni pobytu w szpitalu, zleciały mi w większej części na
badaniach. W między czasie wpadli też chłopcy, by ustalić
"szczegóły" naszej współpracy. Razem z Zaynem
ustaliliśmy też, że z wiadomością, o moim powrocie, poczekamy aż
wyjdę z szpitala. Choć myślę że zaczynają się tego domyślać,
głównie po moim zachowaniu. Częściej się uśmiecham, śmieje się
i trochę z nimi droczę. Jestem na tyle normalny na ile pozwala mi
mój stan psychiczny. A nie jest ze mną dobrze na co wskazują moje
tak zwane przez Nialla "zawiechy". W ciągu jednego
spotkania potrafiłem kilka razy, że tak powiem odpłynąć myślami,
szybko przywracali mnie wtedy do rzeczywistości. Wglądali na lekko
zaniepokojonych gdy wydarzyło się to już czwarty raz. Jednak
zbyłem ich przepraszającym uśmiechem, nie chcąc się tłumaczyć
co mnie trapi. Nie jest to dobra droga do odzyskania ich zaufania,
ale przecież nie powiem im że boje się wrócić do domu lub co
gorsza, że doskwiera mi brak żyletek...
Tak
chyba w końcu mogę to oficjalnie stwierdzić, Uzależniłem się.
Jestem uzależniony od chłodnego metalu, przecinającego moją
skórę. Od widoku czerwonej cieczy wypływającej z świeżej ranny.
A najbardziej od błogiego uczucia zapomnienia. Tak, tego
zdecydowanie najbardziej mi brakuje.
Czy
ja przypadkiem nie obiecałem dwóm osobą że z tym skończę?
Hahaha,
kogo ja próbuje oszukać. Jestem zbyt słaby.
Zawiodę
tym nie tylko Zayna i Willa, ale także samego siebie.
Do
rzeczywistości sprowadził mnie, dość głośny trzask drzwi.
Spojrzałem w tamtą stronę i ujrzałem dobrze znanego mi mężczyznę
w białym kilcie. Podszedł do mojego łóżka, w rękach trzymał
jakieś papiery, które przy okazji cały czas studiował. W końcu
spojrzał na mnie tymi swoimi wielkimi niebieskimi ślepiami.,
przesiąkniętymi żalem i smutkiem.
-Przykro
mi Harry.
I już
wiedziałem co ma na myśli. Miał nadzieje. Wykonywał na mnie coraz
to inne badania, mając tą pieprzoną nadzieje że gdzieś się
pomylił, że jego początkowa diagnoza była błędna.
Ale
niestety. Każde kolejne wyniki, tylko jeszcze bardziej potwierdzały
to jak poważny jest mój stan. Mężczyzna podał mi kartki, które
przyniósł u ze sobą, odebrałem je od niego i podziękowałem
skinięciem głowy. Najchętniej wcale bym ich nie brał, ale to było
by wredne z mojej strony, szczególnie po tym wszystkim co dla mnie
zrobił, jednak nie miałem teraz ochoty, na głębsze studiowanie i
tak nie zrozumiałych dla mnie zapisków.
McCool
westchnął zrezygnowany widząc moje nastawienie.
-Idę
po twój wypis Harry. A ty w tym czasie się ogarnij, jasne?
Skinąłem
głową na znak że rozumiem, i gdy tylko wyszedł zacząłem się
pakować, o ile tak można nazwać wrzucenie do torby, kilku
podręczników, słuchawek i telefonu.
Gdy
wyszedłem z łazienki już w swoich ubraniach, poczułem na sobie
palący wzrok Jaka. Starałem się to zignorować jednak było to
praktycznie nie możliwe, w końcu moja cierpliwość dobiegła
końca.
-Masz
jakiś problem -Spytałem, siadając na moim posłaniu i krzyżując
ręce.
Chłopak
zmarszczył brwi.
-Wiesz,
zastanawia mnie kilka rzeczy. -W uśmiechu który mi posłał
wyczułem wyraźną kpinę. -Weźmy na przykład to że jesteś
ubrany w dokładnie to samo, jak wtedy w szkole, gdzie twoi rodzice?
Wygląda na to że oprócz, Tomlinsona i spółki nikt cię nie
odwiedzał, szczerze mówiąc z dnia na dzień wyglądasz coraz
mizerniej Harry. To nie winna choroby, prawda? Powiedz, dlaczego nikt
z twojej rodziny nie zainteresował się tym że "złote
dziecko" leży umierające w szpitalu, co? A może...
Rzuciłem
mu zirytowane spojrzenie, przez co się zawahał się, a ja
wykorzystałem moment.
-To
nie twoja sprawa Jake. To tylko i wyłącznie twoja wina że to
jesteśmy, więc mógłbyś zachować resztki przyzwoitości i
chociaż raz w życiu się zamknąć.
Po
tych słowach opuściłem pomieszczenie, wiedząc że Chłopak i tak nie
odpuściłby mi tej rozmowy.
Tym
oto sposobem, muszę czekać na Willa na niewygodnej ławce przed
moją salą, zamiast na minimalnie wygodniejszym łóżku w środku.
Po
dobrych piętnastu minutach dr. McCool postanowił się jednak
pokazać. Widząc go na końcu korytarza, wstałem by pozwolić
mojemu tyłkowi odpocząć od tego cholernie nie wygodnego krzesełka.
Doktor
podszedł do mnie unosząc jedną brew do góry.
-Znudziło
ci się czekanie w sali. -Spytał wskazując brodą, przeszklone
drzwi.
Słysząc
jego słowa prychnąłem głośno.
-Chodziło
bardziej o towarzystwo. -Stwierdziłem, a on nie wykazał zdziwienia
słysząc to. -Mogę już iść?
Spytałem
lekko już zniecierpliwiony. Mam pewien plan, ale żeby wypalił
musiałbym się trochę pospieszyć...
Mężczyzna
pokiwał głową i podał mi dwa świstki. Obydwa dość dobrze mi
znajome.
Wypis
i recepta.
Mimo
iż wiedziałem o tym że William przepisze mi leki, i tak się lekko
skrzywiłem, widząc że lista wzbogaciła się o przynajmniej pięć
pozycji.
-Pamiętasz
co ci mówiłem...? -Zaczął, a ja teatralnie wywróciłem oczami.
-Tak,
powtarzałeś to już z pięć razy. Do zobaczenia w poniedziałek!
Posłałem
mu wesoły uśmiech i ruszyłem ku wolności...
-Harry!
-Krzyknął za mną. -Nie szwendaj się nigdzie, idź prosto do domu
i odpocznij jeszcze przez kilka dni.
Byłem
już dość daleko, więc tylko podniosłem rękę, pokazując w ten
sposób że usłyszałem co do mnie mówi.
Po
drodze do wyjścia minąłem sporo ludzi. Lekarzy, pielęgniarki,
pacjentów jak również ich rodziny i przyjaciół. Jedni się
uśmiechali, inni byli na skaju płaczu. Szpital to miejsce skrajnych
uczuć. Przyziemne miejsce spotkania życia i śmierci. Z tym że
niektórzy nie zauważają tej cechy tego miejsca, a jest bardzo
cenna. Okrutna, ale zarazem cenna. Śmieszne prawda? Jeden budynek, a
niesie za sobą tak wiele emocji. Tych złych i tych dobrych. Ludzie
nie lubią szpitali. Powtarzają że atmosfera tam panująca jest nie
do zniesienia. Sam tak zresztą uważam. Jednak jest to miejsce,
które wielu osobą dało drugą szanse i nie należy o tym
zapominać.
Ja
jestem taką osobą. Przeżyłem, otrzymałem tą "szanse",
ale nie potrafiłem jej wykorzystać.
Może
gdyby to mama przeżyła, a nie ja, życie Gemm i taty potoczyło by
się inaczej.
Wciągnąłem
głęboko w płuca zanieczyszczone powietrze Londynu, które zarazem
wydaje się tak rześkie w porównaniu do charakterystycznej woni
szpitala.
Mimo
obietnicy złożonej Willowi, o powrocie do domu i odpoczynku
(którego i tak pewnie bym tam nie zaznał), skierowałem się do
centrum Londynu.
Szedłem
powoli, wiedząc że dotarcie do celu zajmie mi nie więcej niż 45
minut.
Powiedział
bym że podziwiam uroki tego pięknego miasta zwanego Londynem, ale
wtedy bym skłamał.
Nie,
nie chodzi mi o to że Londyn jest brzydki, czy coś. Po prostu w tym
momencie jakoś nie mam natchnienia na rozprawianie na ten temat.
Moje myśli zostały pochłonięte przez słowa Jaka. Wbrew pozorom
jaki stwarza jest mądrzejszy niż myślałem. Sądziłem że nie
będzie zaprzątał swojego ptasiego móżdżku, moją osobą. Musiał
sporo czau spędzić na rozmyśleniu i poskładaniu wszystkiego w
całość, i na moje szczęście nie udało mu się dojść do
przyczyny mojej samotności na łożu śmierci.
Bo on
wie że ja umieram.
Słyszał
moją przecież rozmowę z Willem, drugiego dnia mojego pobytu w
szpitalu.
Myślę
że wtedy coś go tknęło by zacząć w miarę możliwości
analizować moje zachowanie.
Coś
mi mówi że przez te cztery dni dowiedział się o mnie więcej niż
Liam i reszta przez 2 lata.
Co
raczej nie wróży dla mnie dobrze. W sumie czego ja się
spodziewałem. Że jednak mi odpuści? Że przestanie się nade mną
znęcać? Gdybym miał wybierać, prędzej uwierzyłbym że ojciec
przestał pić.
-O
czym ty marzysz Harry. -Szepnąłem do siebie.
Nie
zasługujesz na normalne życie. -Mówił jakiś cichy głosik w
mojej głowie.
Jesteś
nikim.
Zbyt
wiele ludzi przez ciebie cierpi.
A to
jest twoja kara.
Moje
rozmyślenie wyglądały w ten sposób przez prawie cała drogę.
Powoli zaczęło mnie to męczyć, dlatego z radością powitałem
widok szyldu.
Remins
Cafee
Wszedłem
głównymi drzwiami do miejsca mojej pracy. Uśmiechnąłem się na
widok Michela, który aktualnie odbierał zamówienie od jednej z
klientek.
Zauważył
mnie i pomachał energicznie, a na jego twarzy dostrzegłem coś
jakby ulgę.
-Dobrze
że jesteś młody. -Powiedział podchodząc do mnie. -Sam już tu
nie wyrabiam. Ruch jak nigdy.
Pokręciłem
głową z niedowierzaniem.
-Właśnie
widzę. -Powiedziałem.
Ruch
to mało powiedziane...
Rzadko
się zdarza że na naszej zmiennie w kawiarni przebywa więcej niż
10 klientów. Co innego rano i popołudniu. Między innymi dlatego na
tamtej zmianie pracuje od sześciu do dziesięciu osób, gdy my
musimy radzić sobie w czwórkę. Michael i ja za ladą i wśród
klientów, natomiast Danielle i Eleanor w kuchni.
Dwudziestu
trzy letnia Danielle dorabia do studiów na akademii sportowej,
natomiast Eleanor jest rok starsza ode mnie i na szczęście
uczęszcza do innej szkoły.
Moje
stosunki z nimi są po prostu zwyczajne. Jak z kolegami z pracy,
czasem rozmawiamy, zdarzy nam się zażartować (choć raczej nie
mnie), w swoim towarzystwie czujemy się w miarę swobodnie, dzięki
czemu czas pracy szybciej mia.
-Jest
szef? -Spytałem szukając znajomej pomarszczonej twarzy, mężczyzna
zazwyczaj kręci się gdzieś między klientami.
-Nie,
dostał jakiś pilny telefon i wyszedł. -Odpowiadał mi blondyn.
Michel
jest przeciętnego wzrostu, ma krótkie włosy w kolorze ciemnego
blondu i oczy w kolorze morskiej zieleni. Jest wiecznie uśmiechnięty
i pozytywnie nastawiony do życia.
na
serio nie wiem skąd on bierze tyle pozytywnej energii. Chociaż może
to ja mam jej za mało...
Wzruszyłem
ramionami i udałem się do pomieszczenia dla pracowników. W sumie
jest to nie duży pokój obok kuchni, znajduje się w nim parę
szafek, mały stolik i trzy krzesła. Podszedłem do mojej szafki i
wpisałem kod. Nie mam w niej zbyt wiele, tylko kilka takich samych
uniformów, jakąś książkę, którą czytam gdy nie mamy ruchu,
oraz paczka gum do żucia. Szybko przebrałem się w kremowy T-shirt
z logiem lokalu, przypiąłem identyfikator z imieniem, po czym
ruszyłem na pomoc Michelowi.
Wbrew
pozorom, ta praca nie jest lekka, ciągłe bieganie między stolikami
a barem, do tego sprzątanie i zbywanie natrętnych gości jest
trochę męczące, a przynajmniej dla mnie.
Jak
zwykle pod koniec zmiany, byłem trochę zmachany a strużki potu
spływały mi z czoła, jednak mimo tego zakończenie pracy
przywitałem z lekkim przerażeniem, Nawet nie zauważyłem gdy ten
czas upłynął.
Czyli
czas wracać do domu...
-Ale
leje. -Stwierdziła Eleanor, w ten sposób skutecznie zapobiegając
nawrotowi mojemu pesymizmu. Odwróciłem się w stronę dużego okna,
słowa dziewczyna na to co dzieje się na zewnątrz to mało
powiedziane.
Z
nieba lała się normalnie ściana wody. W taką pogodę nawet
parasol na niewiele by się zdał.
Zakląłem
na samą myśl że muszę wychodzić na zewnątrz w taką ulewę.
Dziewczyna
posłała mi współczujące spojrzenie, lecz pewnie w tym momencie
się cieszy że jej chłopak zawsze odbiera ja z pracy.
Westchnąłem
ciężko, zapinając swój płaszcz po samą szyje. Nawet nie mam
kapoty ani czapki. To będzie nieprzyjemna droga.
Pożegnałem
się z wszystkimi, i ruszyłem w stronę wyjścia. Nim w ogóle
zdążyłem zbliżyć się do drzwi drogę zagrodził mi Michel. Był
wyraźnie zirytowany. Posłałem mu zdziwione spojrzenie.
-Chyba
cie pojebało, jeśli myślisz że puszcze cię w taką pogodę
-Zaczął typowo ojcowskim tonem. -Znowu w szpitalu wylądujesz, a je
będę cie miał na sumieniu.
Pokręciłem
głową, i wypowiedziałem przerażającą prawdę.
-Nie
mogę czekać aż przestanie lać muszę być szybko w domu. -Chociaż
wiele bym dal by po drodze potraciła mnie ciężarówka...
Wszystko,
wszystko jest lepsze niż powrót do ojca. Przecież ostrzegł, co
mnie czeka jak nie wrócę do domu, na pewno znalazł bym sposób by
zwiać z szpitala, ale jak zwykle strach wygrał, a teraz muszę
ponieść te konsekwencje.
-Zawiozę
cię. -Stwierdził po prostu, wzruszając ramionami, a mi prawie oczy
wyskoczyły.
-Nie...
dam sobie rade. -powiedziałem i spróbowałem go minąć.
Wizja
jazdy samochodem w taką pogodę nie napawa mnie dobrymi
przeczuciami. Michel jednak nie uznał sprzeciwu, chwycił moja rękę
w mocny uścisk i wyprowadził z lokalu. Gdy poczuł na swojej skórze
zimne krople, przyspieszył krok, kierując się w stronę czarnego
Audi stojącego na ulicy.
Z
rezygnacją opadłem na siedzenie pasażera i zapiąłem pas. Znając
go, gdybym się dalej wykłócał, związał by mnie i wrzucił do
bagażnika.
Z
małym uśmiechem satysfakcji zasiadł na miejscu kierowcy i odpalił
samochód.
Spytał
o mój adres, a gdy mu go podałem skrzywił się lekko i stwierdził:
-Nieciekawa
okolica.
Potwierdziłem
ruchem głowy. Nie muszę wam chyba opisywać jaką opinie ma
dzielnica w której mieszkam. Jest to czarna strefa Londynu. To tu
dochodzi do największej ilości kradzieży, pobić i zabójstw.
Prawie każda miana osoba jest naćpana albo pod wypływem alkoholu.
Czasem w nocy słychać głośnie wycie samochodów i motorów co
wskazuje na nielegalne wyścigi. Omijam to życie szerokim łukiem,
jednak mój ojciec idealnie wpasował się w towarzystwo.
Przez
cala drogę prowadziłem luźną rozmowę z Michelem i starałem się
unikać patrzenia w okno. To nie jest strach, raczej doskwiera mi
dyskomfort, wracają obrazy przeszłości.
Znów
ktoś mnie podwozi.
Znów
pada deszcz.
Znów
jezdnia jest śliska.
Całość
dopełnia dzwoniąc telefon.
Tyma
razem dopada mnie strach.
Siedzę
jak sparaliżowany, gdy Michel prosi mnie o podanie urządzenia.
Odmawiam.
Moje
ręce zaczynają drżeć, czuje jak strach opanowuje każda komórkę
mojego ciała.
To
znajome uczucie. Tak jak kiedyś wspominałem, moje ataki paniki
zdarzają się w najmniej odpowiednich momentach.
Musze
nad tym zapanować. Nie mogę pozwolić by tamto zdarzenie się
powtórzyło.
-Och
Harry, proszę cię w tym miejscu są marne szanse na spotka nie
policji.
Patrze
na niego z przerażaniem, a z mojego gardła wydobywa się głos,
który w żadnym stopniu nie przypomina mojego.
-Przykro
mi Michel, ale nie potrafię. -Pokręciłem głową.
Mężczyzna
zmarszczył brwi.
-Co
jest trudnego w podaniu telefonu? -spytał z niedowierzaniem, w tym
momencie urządzenie ucichło a samochodzie zapanowała martwa cisza.
Michel
odwrócił głowę w moją stronę. Nie wiem co dostrzegł, na twarzy
przerażonego szesnastolatka, w każdym bądź razie, chyba załapał
bo głośno wciągnął powietrze.
-Miałeś
wypadek? -spytał tak słabym głosem że mogło mi się tylko
wydawać że o to zapytał.
Nie
zauważalnie skinąłem głową i spuściłem wzrok na swoje
splecione ręce. Rozmowa jest dobrym rozwiązaniem na odciągnięcie
mojego umysłu od tego co dzieje się z moim ciałem.
Wziąłem
głęboki wdech, starając się opanować drżenie głosu, przecież
mam do perfekcji opanowane ukrywanie niechcianych emocji.
-Moja
mama podwoziła mnie wtedy do szkoły. -Powiedziałem chłopakowi,
który zapewne nie spodziewał się odpowiedzi. -Gdy rozmawiała
przez telefon ten wpadł jej z ręki, schyliła się by go podnieść,
tracąc drogę z oczu dosłownie na kilka sekund. Mieliśmy czołowe
zderzenie z samochodem jadącym z na przeciwka. Na szczęście
jechała w nim tylko jedna osoba i wyszła z całego zdarzenia, tylko
z złamaną nogą i lekkim urazem głowy.
Skończyłem
mówić a mój głos był pozbawiony koloru, tak jakbym mówił o
jakimś filmie. Zapanowała przyjemna cisza, nie poczułem żadnej
ulgi mówiąc mu o tamtych wydarzeniach, po prostu uznałem że po
moim wcześniejszym zachowaniu i ataku paniki zasługuje na
wyjaśnienia. Michel zmarszczył brwi analizując przez chwile moje
słowa, po czym zadał pytanie, którego się spodziewałem
-A co
z tobą i twoją matką? Mieliście podobne obrażenia?
-Oboje
trafiliśmy na OIOM. Przez kilka tygodni leżałem w śpiączce.
Natomiast mama... ona... -W tym momencie na chwile się zawahałem.
-..umarła zaledwie 15 minut po tym jak trafiła pod opiekę lekarzy.
Chłopak
wyglądał jakby żałował że o to spytał.
-Harrry,
przepraszam że...
Gdy
zauważyłem że obserwuje mnie katem oka, uśmiechnąłem się
smutno.
-Nie
masz za co. To było już dawno, to raczej ja powinienem przeprosić.
-Powiedziałem poważnie. -Przez chwile miałem ochotę wyrzucić
twój telefon przez okno.-Dodałem już lżejszym tonem i lekkim
rozbawieniem
Michel
zaśmiał się cicho, rozluźniając w ten sposób napiętą
atmosferę.
-Jestem
przekonany że twoja mama jest z ciebie dumna Harry.
Jest
pierwszą osobą, która powiedziała takie słowa. Zazwyczaj
słyszałem:
"To
przecież nie twoja wina" lub "Nie zamartwiaj się, ona by
tego nie chciała"
Inne
określenie, bardziej do mnie docierające i utrwalające się w
pamięci słyszę najczęściej od ojca.
-Nie
był bym tego taki pewien. -Powiedziałem tak cicho by tego nie
usłyszał, mimo że to co powiedział bardzo mnie ucieszyło i
chciał bym w to wierzyć, nie umiem.
Przez
resztę drogi nie poruszyliśmy już tego tematu.
Pomachałem
mu gdy odjeżdżał spod mojego bloku, po czym wolnym krokiem
ruszyłem w stronę budynku. Swoje tępo tłumaczyłem sobie jako
formę "oszczędzania energii", lecz w rzeczywistości
najzwyczajniej w świecie chciałem opóźnić w czasie spotkanie z
ojcem.
Dlatego
dopiero po 10 minutach, przekręcałem zamek w drzwiach, uchyliłem
je delikatnie i bezgłośnie wślizgnąłem się do środka.
jedyny
odgłos jaki do mnie dochodził, to głosy z telewizora.
Żadnych
rozmów, kroków, czy innych dźwięków wskazujących na czyją
kolwiek obecność w mieszkaniu.
Szybko
pozbyłem się płaszcza i butów, nadal uważając by nie robić
tego zbyt głośno. Na palcach ruszyłem w stronę kuchni z której
przez uchylone drzwi padało światło lampy.
Delikatnie
uchyliłem drzwi, ogarnąłem wzrokiem pomieszczenie i z niemałą
ulgą dostrzegłem że jest puste. Na stole dostrzegłem kilka
pustych puszek po piwie, dwie całkowicie opróżnione najtańsze
wódki, oraz jedną do połowy pełną. Siłą woli powstrzymałem
się od wylania tego świństwa do zlewu, z doświadczenia wiem że
to nie jest dobry pomysł.
Pobił
mnie wtedy tak że, przez trzy dni nie mogłem się ruszyć.
Wolnym
krokiem przemieściłem się w stronę salonu, na kanapie dostrzegłem
skuloną postać. Zapewne zasnął w czasie oglądania telewizji. I
picia. Nie wiem co mnie naszło, gdy pod wpływem chwili wyciągnąłem
z komody koc, a później nakryłem nim znienawidzonego ojca.
Poruszył się niespokojne, lecz ku mojej uldze nie przebudził.
Wyłączyłem grające urządzenie i szybko ulotniłem się z pokoju.
Będąc już u siebie rozebrałem się do bokserek i naciągnąłem
na siebie pierwszy lepszy T-shirt. Mam ochotę wsiąść długi
prysznic, ale w tych warunkach to raczej nie możliwe, wole już nie
nadwyrężać mojego i tak już nikłego szczęścia. Zasypiając
dziękowałem bogu ze choć ten jeden raz się nade mną zlitował.
Jeśli przeczytałaś skomentuj, to dużo dla mnie znaczy i zachęca do dalszego pisania!!!
Kiedy kolejny?
OdpowiedzUsuńSupcio opowiadanie *.*
OdpowiedzUsuń