niedziela, 1 marca 2015

The eight story (Story of my Life)



" Zamknij się i powiedz mi, że jest
Jakaś droga ucieczki spod grawitacji
Moje serce się kraja
Nie jestem w stanie okiełznać tego zamieszania
Kiedy tylko się odwróciłem dałem się złapać w iluzję
Teraz, mój umysł bliski jest załamania"


Ashes Remain - Unbroken


-Harry umrze... -Udało mi się zatkać mu ręką usta nim zdążył wypowiedzieć słowo na "u".
William posłał mi zirytowane spojrzenie. Nie dałem mu już dojść do głosu, i zacząłem ciągnąć go przez korytarz, jak najdalej od Logana i reszty klasy.
-Każdemu tylko nie jemu, błagam. -powiedziałem gdy byliśmy na tyle daleko by nie mogli nas usłyszeć.
Jeśli Logan się dowie, prawdopodobnie powie także Liamowi. Dla ich dobra musiałem się od nich odciąć, a gdyby wiedzieli że umieram, sytuacja stała by się pewnie jeszcze bardziej skomplikowana.
McCool pokręcił głowa, z rezygnacją.
-W takim razie idę do dyrektora. Poczekaj w samochodzie. Wiesz który to, prawda? -spytał, rzucając mi kluczyki, które ledwo złapałem.
Nie zdążyłem mu odpowiedzieć, ale to nie miało znaczenia, chyba jeszcze pamiętam jak wygląda jego samochód. Idąc przez główny korytarz szkoły, ludzie posyłali mi zaciekawione i zdziwione spojrzenia. Plotki szybko się rozchodzą
Znalezienie czerwonego mini coopera poszło mi dość sprawnie. Mijały kolejne minuty, a mężczyzna nie przychodził, znudzony postanowiłem włączyć radio. Znalazłem stacje grającą w miarę normalne piosenki. Po chwili nudów zacząłem nucić pod nosem jedną z puszczanych przez stację piosenek. Znam ją prawie na pamięć. City of Angeles 30 seconds to mars. Jest to jeden z moich ulubionych zespołów.
Lubię śpiewać, w sumie to zawsze lubiłem wszystko co związane z muzyką. Komponowanie i pisanie piosenek było dla mnie czymś przyjemnym, szczególnie gdy robiłem to z Liamem, Niallem i Zaynem. Chcieliśmy założyć zespół, muzyka i śpiew były naszym marzeniem. Reszta chłopaków ma niesamowite głosy, mam nadzieje że nie zmarnują tego, tylko dlatego że ja się wykruszyłem. Louis jest idealnym zastępcą. Ma delikatny głos, tak inny od mojego, a zarazem tak samo dobry, a może nawet lepszy.
Pogrążony w swoich myślach, zauważyłem pojawienie się Williama dopiero gdy głośno zatrzasnął za sobą drzwiczki samochodu.
-Ile mu powiedziałeś? -Spytałem gdy zapinał pas bezpieczeństwa.
Mężczyzna poprawił lusterko i odpalił auto.
-Powiedziałem o tym jak poważny jest twój stan, że masz kategoryczny zakaz ćwiczenia na w-fie i poprosiłem dyrektora, by przekazał nauczycielom ze maja mieć na ciebie oko oraz nie pakować w stresujące sytuacje.
Skrzywiłem się na te słowa. Unikanie "stresowych" sytuacji, oznacza że będą traktować mnie lżej niż resztę uczniów.
-Uwzględniłem tez twoją prośbę o niewiedze na ten temat pana Payna, dyrektor nie jest zbyt zadowolony z tego powodu, ale postanowił przymrużyć na to oko z powodu dzisiejszej sytuacji, którą musiałem mu wyjaśnić. Myślę że jakoś wynagrodzi ci uratowanie tamtego chłopaka.
Z jednej strony poczułem ulgę, gdyż Logan o niczym się nie dowie, natomiast zabolały mnie jego słowa na temat Jaka. Odwróciłem głowę w stronę szyby, by nie patrzeć na starszego mężczyznę.
-To nie prawda. -Powiedziałem cicho. -Przeze mnie prawie umarł, gdybym...
William westchnął głośno, jakby zirytowany moimi słowami.
-To tylko i wyłącznie jego wina że do tego doszło, Harry! -powiedział dobitnie, zaciskając ręce na kierownicy. -Pomyśl co by się mogło stać, gdybyś mu nie pomógł. Gdybyś nie podjął się resuscytacji, jego rodzice planowali by teraz pogrzeb.
Chce mu wierzyć, chce wierzyć ze to nie moja wina, ale nie potrafię. Przecież mogłem zrobić coś więcej, by nie wziął tych leków, mogłem go powstrzymać. Moje myśli wypełniło znajome uczucie poczucia winy. Gdyby serce Jaka nie odzyskało rytmu, miałbym na sumieniu nie jedną a dwie osoby. W sumie nie ma pewności co do tego że chłopak wróci do pełnej sprawności. Moja głupota znów doprowadziła do katastrofy. Może i nienawidzę Jaka, ale przecież on ma rodzinę, która nie wybaczyła by mi gdyby chłopak umarł. Tym bardziej ja nie mogę sobie tego wybaczyć. Dlaczego przeze mnie musi cierpieć tylu ludzi, przecież nie chce dla nikogo źle.
Chce by Gemma dorastała w normalnym środowisku,
by chłopcy mogli spełniać swoje marzenia,
by ojciec odstawił alkohol,
by Logan nadal dręczył uczniów za spóźnienia na jego lekcje i
by Louis nigdy się nie zmienił, pozostał tym chłopcem z szczerym uśmiechem, którego zdążyłem polubić.
Czy to naprawdę aż tak wiele?
Opuściłem wzrok na swoje dłonie, już długo tak nie pociągnę. Moje myśli zabijają mnie od środka, a ja powoli tracę możliwość obrony.
-Harry? -Głos Williama wyrwał mnie z moich pesymistycznych myśli. -Jesteśmy na miejscu. Spojrzałem na znajomy, wysoki budynek. Odpiąłem pas i wysiadłem z auta, ruszając w stronę głównego wejścia.
-Najpierw zbadam cię w moim gabinecie, a później położę na oddziale i zobaczymy co dalej. -Stwierdził William, prowadząc mnie do swojego gabinetu, który mieści się na trzecim piętrze.
Chyba nikt nie lubi szpitali, i panującej tu atmosfery, lekarze i wolontariusze wychodzą z siebie by dzieci, które praktycznie tu mieszkają, czuły się dobrze.
Szpital ten jest podzielony na kilka oddziałów, nie jest największym w mieście ale znajdują się tu min. odziały pediatrii, onkologii, ginekologiczny i kardiologii, czyli ten na który właśnie zmierzam. Na tym piętrze leżą zazwyczaj osoby starsze, które są po zawałach, czasami widuje też dzieci i młodzież w moim wieku, ale to zdarza się rzadziej.
William otworzył drzwi na których wisi plakietka z jego nazwiskiem.
Jego gabinet, jest średniej wielkości, w kącie przy oknie stoi duże biurko, zawalone papierami, przed nim stoją dwa niewygodne krzesła (wiem z doświadczenia), parę zielonych kwiatów na parapecie oraz kilka zdjęć w ramkach, zapewne przedstawiające jego dzieci i żonę. Jest tu też duża metalowa szafka z wieloma szufladami, w środku znajdują się kartoteki, historie chorób i tego typu dokumenty. William podszedł do tej szafy, i z jednej z szuflad wyciągnął białą teczkę z napisem "Harry Styles", usiadłem na jednym z krzeseł, i czekałem aż skończy studiować jakieś papiery, które z niej wyciągnął.
Może by było wam prościej zrozumieć powiem na czym nie więcej polega moja wada.
Choroba ta nosi nazwę "Arytmogenna kardimiopolia prawej komory". Jest to rzadki, genetycznie uwarunkowany typ kardiomiopatii (czyli grupy chorób mięśnia sercowego prowadzących do dysfunkcji serca), o nie jasnej etiologii, przebiegający ze zwyrodnieniem tłuszczowym mięśnia sercowego i rozstrzeniom prawej komory serca. Choroba ta wiąże się z skłonnością do potencjalnie groźnych dla życia arytmii komorowych. Ujawnia się dopiero wieku dziecięcym. Objawy to najczęściej niewydolność prawej komory i komorowe zaburzenie rytmu. Nierzadko do rozpoznanie może doprowadzić nagła śmierć sercowa.
Leczenie jest objawowe i polega na oszczędzającym trybie życia oraz leczeniu zaburzeń rytmu. Przeciwwskazane jest uprawianie sportu (co oczywiście musiałem złamać) i należy unikać każdego większego wysiłku (tego chyba również nie stosuje). Na początku chorobę leczy się farmakologicznie amiodaronem i sotalolem, w przypadku nieskuteczności takiego leczenia lub nietolerancji leków pozostaje wszczepienie kardiowertera-defibrylatora. W schyłkowym okresie choroby pozostaje transplantacja serca, czyli przeszczep.
Na pierwszy zabieg mnie nie stać, a przeprowadzenie drugiego jest równe zeru. A poza tym to i tak nie miałoby sensu skoro i tak nie planuje już zbyt długo zabalować na tym świecie.
-3 miesiące temu zwiększyłem ci dawkę amiodaronu, prawda?
Mruknął pod nosem William, nie ma sensu odpowiadać mu na to pytanie, gdyż sam wie lepiej.
Uniósł wzrok znad dokumentów, i spojrzał mi prosto w oczy.
-Brałeś polfenon, oprócz tego który sam ci podałem?
Skinąłem głową. Moimi podstawowymi lekami które zażywam codziennie są wyżej wymienione amiodaronen i sotalolen. Dodatkowo William zapisał mi silniejszy lek, polfenon, który mam stosować tylko w wypadku ataku choroby.
-To był pierwszy raz od trzech miesięcy gdy musiałem go zażyć. -dodałem.
Pokiwał głową i dopisał coś w dole dokumentu.
-Czyli mamy nie wielką poprawę. -Stwierdził. -Obiecaj mi coś Harry.
Spojrzałem na niego pytającym wzrokiem.
-Przestań sobie szkodzić. Wiem że chcesz zachować resztki normalności, ale proszę stosuj się do moich zaleceń. Twój stan jest ciężki, ale może udać ci się z tego wyjść. Są...
Przerwałem mu.
-Tak wiem, Są trzy warunki. Zero stresu. Zero wysiłku. I leki.
Powtarza mi to zawsze gdy tu jestem, ale w moim przypadku stosowanie się do dwóch pierwszych jest raczej trudne.
William westchnął głośno.
-Zostaniesz tu na dwa dni, wykonamy podstawowe badania, i...
Tym razem przerwało mu pukanie do drzwi. Pojawiła się w nich, nie wysoka brunetka, w ubraniu pielęgniarki.
-Pan X prosi pana by zajął się pacjentem, który zażył silne leki na serce, chłopak jest na OIOME.
Przełknąłem głośno ślinę. Odział Intensywnej Opieki Medycznej. Czyli z Jakiem jest gorzej niż myślałem.
-Już idę. -Powiedział William i podniósł się z swojego fotela. -Zabierz tego chłopaka, na odział i pobierz mu krew.
Po tych słowach wyszedł z gabinetu, ja natomiast zostałem zaprowadzamy na jedną z sal. Tam pielęgniarka kazała się w jedną z szpitalnych pidżam (William nie uwzględnił w swoim genialnym planie przetrzymanie mnie tu, wizyty w moim domu).
Na sali w której mam spędzić kolejne 2 dni, są trzy łóżka. Pierwsze od drzwi stoi wolne, na środkowym, leży mężczyzna w średnim wieku, a na tym od okna zostałem "położony" ja. Gdy pielęgniarko pobrała mi krew i wyszła, wyciągnąłem telefon i wybrałem numer do mojego szefa.
Odebrał po paru sygnałach.
-Harry? Coś się stało? -Spytał tak jagły coś przeczuwał.
-Nie, wszystko w porządku. -zaprzeczyłem szybko. -Chciałem się tylko spytać czy mógłbym wziąć wolne na dwa dni.
Usłyszałem głośne westchnięcie.
-Harry, pracujesz już u mnie ponad półtora roku, i jak do tond nigdy nie brałeś wolnego.
Miał racje. Nie brałem chorobowego, ani nic w tym stylu, bo potrzebuje każdego grosza.
-To znaczy ja mogę przyjść do pracy, ale wymknięcie się z szpitala może stanowić mały problem.
Zaśmiałem się, i oczami wyobraźni widzę jak staruszek kręci głową z niedowierzaniem.
-Coś ty znowu wywinął? -spytał zmartwionym głosem.
-Wszystko jest w porządku, po prostu zasłabłem w szkole. A lekarz uznał że na wszelki wypadek zostawi mnie a obserwacji.
Wydał z siebie niezrozumiały dla mnie pomruk. Zapewne zasłonił słuchawkę i rozmawia z którymś z pracowników.
-No dobrze, kuruj się tam, poradzimy sobie z Michaelem. Do zobaczenia Harry.
Odetchnąłem z ulgą.
-Dziękuje. -powiedziałem po czym się pożegnałem.
Odkąd jeden z pracowników innej zmiany nadużywał chorobowego i płatnych urlopów, staruszek stał się co do tego bardzo ostrożny.
Opadłem na twardy materac, nie pozostało mi nic innego, jak czekać aż wróci William, może uda mi się wyciągnąć od niego informacje na temat stanu w jakim znajduje się Jake.
Wyciągnąłem z plecaka słuchawki i włączyłem muzykę, mając nadzieje że choć na chwilę uda mi się nie myśleć o stanie w jakim przeze mię znalazł się nastolatek.



LOUIS.
Męska część naszej klasy została zaprowadzona do jednej z pustych sal lekcyjnych. Logan, powiedział że musimy czekać na policję i dyrektora by wyjaśnić co zaszło w szatni, i wykluczyć teorie iż Harry specjalnie podał Jakowi tamte leki, bo taka plotka również zaczynała się formować. To dlatego matematyk postanowił odciąć nas od reszty szkoły aż do wyjaśnienia wszystkiego. To on nas teraz pilnował i zapewniał kumpli Jaka że chłopakowi nic nie będzie, choć sam nie jest tego do końca pewien. Długo nie trzeba było czekać na teksty typu "-To wszystko przez Stylsa.", "Gdyby nie dał mu tych prochów, nic by się nie stało."
Już miałem wstać i się na nich wydrzeć, ale Zayn mnie powstrzymał.
-To nic nie da Lou, złożymy wyjaśnienia i Hazzie nic nie będzie. Nie ukarzą go bo to nie jego wina.
Zayn ma racje. Harry ma dobrą opnie wśród nauczycieli, a poza tym my też staniemy w jego obronie. Może banda ciołków jest bardziej liczebna, ale nie mają podstaw by oskarżać Harrego o całą ta sytuacje.
Do pomieszczenia weszło dwoje policjantów i dyrektor szkoły. Umundurowani panowie przedstawili się szybko i od razu przeszli do zadawania pytań.
Zaczęli od najprostszego pytania, czyli:
-Co dokładnie się wydarzyło?
Zapewne słyszeli od dyrektora i nauczycieli skróconą wersje, a nas chcą teraz wypytać o szczegóły. Jako pierwszy na pytanie odpowiedział Andy, przyjaciel Jaka.
-Styes zmusił Jaka do wzięcia tego świństwa. -stwierdził, co jak co ale chłopak umie kłamać, jego głos brzmi przekonywująco.
Ale to nie zmienia faktu że jest idiotą z zerowym ilorazem inteligencji.
-W takim razie, jaki interes maiłby w ratowaniu go? -Spytałem, lekko zezłoszczony. Zayn również ledwo się powstrzymywał, mimo swoich wcześniejszych słów na temat zachowania spokoju. Widać nie spodziewał się tak jawnego kłamstwa, tak samo zresztą ja.
Na czole Andy’ego pojawiła się zmarszczka, pewnie zaczął zastanawiać się nad odpowiedzą na moje pytanie, ale uprzedził go inny z chłopaków.
-Pewnie myślał że w ten sposób zemści się na Jaku, i wywinie się od odpowiedzialności.
Chłopak wzruszył ramionami jakby to było dla niego oczywiste.
-On by tego nie zrobił! -Oficjalnie, zasada Zayna poszła w nie pamięć, gdyż te słowa padły właśnie od niego.
Andy i kilka innych osób zaśmiało się głośno.
-Mówisz tak jakbyś go znał Malik.
Mulat założył rękę na rękę i zamiast do klasy zwrócił się do policjantów.
-Harry, nie jest osobą, która mogła by chcieć się na kimś "zemścić". Gdy weszliśmy do szatni, ten tam -skinął głową w stronę Andy’ego. -Przytrzymywał go, a Jake z własnej nie przymuszonej woli połykał tabletki, myśląc ze to prochy.
Po tych słowach rozpętało się piekło, Zayn na dobre stracił swoją pozycje w szkole, ja pewnie zresztą zaraz też, ale szczerze mówiąc gówno mnie to obchodzi. Co mi da popularność, jeśli nie będę miał przy sobie przyjaciół.
Chłopcy zaczęli wydzierać się na Malika, że kłamie i po co w ogóle się odzywa, tworząc w ten sposób okropny gwar. Logan i dyrektor bezskutecznie starali się uspokoić pobudzonych nastolatków.
Nie miałem ochoty się wydzierać i chciałem poczekać aż trochę się uspokoją, i wtedy zauważyłem że jeden z chłopaków ma wszystko gdzieś i bawi się komórką pod ławką. Markus, bo tak ma na imię, jest w miarę normalnym uczniem, to znaczy że nie należy ani do "oprawców" ani do "ofiar" tej szkoły. Gdy zobaczyłem telefon w jego rękach, przypomniało mi się że ktoś to przecież nagrywał, a przynajmniej początek. Odszukałem wzrokiem Anthony’ego. Jego telefon leżał na skraju ławki. Nie zastanawiając się podniosłem się z krzesła, i podszedłem do jego ławki. Chłopak nie wiedział czego chce więc nie zdążył nawet pomyśleć by schować komórkę, a tym bardziej usunąć filmik.
-Tomlinson co ty wyprawiasz! -Spytał gdy szedłem z urządzeniem w stronę biurka, na którym stał laptop. Jako że to „bogata” szkoła w każdej sali znajduje się tablica interaktywna. Ignorując Anthon’ego, który rzuca wyzwiska w moją stronę, podłączyłem telefon do laptopa, wcześniej odnajdując odpowiedni kabel. Wyszukałem w na komputerze nagranie i otworzyłem. W tym monecie w nastała cisza. Odchyliłem się do tyłu i uśmiechnąłem szeroko, obserwując reakcje chłopaków. Nie obyło się bez słów "Jeszce się policzymy Tomlinson"
Na ekranie panowało ogólne zamieszanie, to jest moment wejścia do szatni, co oznacza że planowali napaść na Harry’ego.
-Wybierasz się Styles?
Już po tym zdaniu było dla policji jasne kto zaczął akcje, ale w skupieni oglądali do momentu w którym uczniowie zostają wygonieni z pomieszczenia.
Wyłączyłem filmik.
-Mam nadzieje że teraz wszystko się wyjaśniło. -powiedziałem oddając komórkę w ręce jednego z funkcjonariuszy, ten tylko skinął głową w podzięce, i popatrzył z dezaprobatą na klasę.
-Myślę że zdajecie sobie sprawę, że za utrudnianie śledztwa i składanie fałszywych zeznań grozi odpowiedzialność karna. -Powiedział surowym głosem -Dodatkowo dwoje z was i poszkodowany chłopak możecie zostać oskarżeni o napaść. To zależy już tylko i wyłącznie od woli tego chłopca.
Nadal nikt nie śmiał się odezwać. Tak jakby zrozumieli co próbowali zrobić. Choć tak naprawdę pewnie planują moją śmierć.
-Nie wszystko się jeszcze wyjaśniło. -stwierdził Logan, wszystkie oczy zwróciły się na młodego nauczyciela. -Skąd wiedzieliście że Harry, ma przy sobie takie środki?
To jakże trafne pytanie, zostało powitane grobową ciszą.
-W takim razie tego dowiemy się już od samego Harrego. Telefon zatrzymujemy jako dowód, możesz się po niego zgłosić jutro na komendę przy priv drive. -powiedział w stronę czarnowłosego chłopaka. -Gdzie możemy znałeś Harrego?
Wszyscy rozejrzeli się w około jakby poszukując lokowatego w swoich szeregach. Na ratunek ich głupocie przyszedł dyrektor.
-Harry źle się poczuł i został zabrany przez swojego lekarza na badania. -Odpowiedział spokojnie mężczyzna.
-W takim razie poproszę adres tego szpitala. Kontaktowaliście się z ich rodzicami?
Dyrektor zapisał coś na kartce i podał funkcjonariuszowi.
-Z tego co mi wiadomo państwo Nobody są już w przy swoim sypnie, natomiast jeśli chodzi o ojca Harrego, nie mamy z nim kontaktu. -Dyrektor pokręcił bezradnie głową.
Policjanci podziękowali i opuścili pomieszczenie, a starszy mężczyzna wyszedł za nimi.
-Dobrze w takim razie możemy chyba zacząć już lekcje. -stwierdził Logan.
Wśród uczniów rozniósł się jęk rezygnacji, jakby mieli nadzieje ze jednak ominie nas matematyka. W sumie ja też miałam taką nadzieje.
Matematyk wysłał kogoś po żeńską część klasy, a gdy już wszyscy siedzieli na swoich miejscach od razu wziął się do rzeczy czyli...
-Jest ktoś chętny do odpowiedzi?
Po raz kolejny tego dnia, wśród uczniów tej klasy zapadła kompletna cisza. Logan nie powiedział się niczego innego, nachylił się w stronę dziennika i wyczytał...
-Louis, wygląda na to że zastałeś tylko ty.
Westchnąłem głośno i podniosłem się z miejsca. Zayn posłał mi współczujące spojrzenie.
Sam dostaje z tego przedmiotu trójki i czwórki, więc nie musi przejmować się czy zaliczy semestr. Radze sobie dobrze z wszystkimi innymi przedmiotami, ale matma to moja pięta achillesowa.
Logan podyktował mi ciąg cyfr i liter, które zgrabnym pismem zapisałem na białej tablicy.
Już chciałem mówić by wstawił mi pałę, ale nagle coś mi zaświtało. Przecież Harry tłumaczył mi tego typu zadania. Przyjrzałem się liczbą jeszcze raz i nie pewnie zacząłem rozwiązywać działanie. Gdy skończyłem spojrzałem niepewnie na nauczyciela.
-O dziwo dobrze Tomlinson. -Stwierdził, a na jego ustach pojawił się uśmiech.
Kolejne dwa przykłady również rozwiązałem dobrze, w ten sposób zarabiając swoją pierwszą w życiu piątkę z matmy.
-Kim jesteś i co zrobiłeś z moim przyjacielem? -Rzucił Zayn gdy siadałem obok niego.
Wyszczerzyłem się do niego w uśmiechu.
-Po prostu mam dobrego nauczyciela.
Zayn zerknął wymownie w stronę Logana. Kopnąłem go w łydkę.
-Wiesz o kogo chodzi! -Powiedziałem z wyrzutem.
Mulat uśmiechnął się serdecznie, tym samym dając mi znać że chciał się tylko podroczyć.
-Myślisz że możemy go odwiedzić. -spytał upewniając się czy czasami matematyk nie patrzy w naszą stronę.
Odłożyłem długopis, którym wcześniej kolorowałem kratki w zeszycie.
-Musieli byśmy mieć jakiś pretekst. -Stwierdziłem.
Pomysł z odwiedzinami sam w sobie jest dobry, ale jeśli nie będziemy mieli konkretnego powodu, by pojawić się w szpitalu Harry prawdopodobnie się wkurzy.
-Nie mam pojęcia co by to mogło być. -powiedział -Jedyne co mi przychodzi do głowy, to by znieść mu lekcje z matmy, ale to by nie miało sensu, bo pewnie sam sobie z tym poradzi.
Westchnąłem z frustracją, czemu zawsze coś musi stać na przeszkodzie.
I wtedy jak światełko w tunelu, pojawił się pan Darnis z ratującą nas wiadomością.
-Przepraszam że przeszkadzam. -Powiedział w stronę pana Payna, ten tylko machnął ręką.
-I tak są zbyt rozkojarzeni by cokolwiek zrozumieli. -stwierdził opadając na swoje krzesło.
Pan Nathaniel podziękował mu skinieniem głowy i zwrócił się do nas.
-Powiem krótko i na temat. Tworzycie 4, 5 lub 6 osobowe grupy. Macie tydzień na przygotowanie występu, który przedstawicie przed całą szkołą. Możecie śpiewać, grać tańczyć, ale utwór który wykonacie ma być waszego autorstwa.
Rozległ się jęk niezadowolenia, związany z ostatnia częścią wypowiedzi nauczyciela muzyki.
-Powiem więcej. -Uśmiechnął się do nas, ale za nic nie mogę powiedzieć co kryje się za tym uśmiechem. -Ocena za to zadanie będzie mieć decydujący wpływ na waszą ocenę semestralną. Puszczam listę, na której zapiszecie kto w której jest grupie, uwzględnijcie osoby z równoległej klasy i te nieobecne.
Podał dziewczyną z pierwszej ławki kartkę formatu A4, i odszedł w stronę Logana zapewne na męskie pogaduchy.
Gdy po 5 minutach kartka dotarła do nas, Zayn wpisał Liam, Nialla, mnie i siebie. W chwili zatrzymałem go przed podaniem listy dalej. I dopisałem jeszcze jedno nazwisko.
-Teraz mamy wyraźny powód. -Powiedziałem podając mu kartkę.
Jego uśmiech wyraźnie się poszerzył.
-Jesteś genialny Lou.
 _________________________ 

Hejka ja tu tylko po to by zaprosić was na mojego innego bloga 
http://me-art-aquasena.blogspot.com/

Mam nadzieję że rozdział podobał :*****
Dziękuje ty którzy komentują, to naprawdę motywuje do pisania :)

4 komentarze: