środa, 25 lutego 2015

Drugi strzał (This is War)



-Louuu -Ryota jęknął przeciągle -Głodny jestem!
Po incydencie z policją, postanowiliśmy się na chwile położyć, ale już w swoich pokojach. Teraz po około 2 godzinach mój współlokator, postanowił mnie obudzić.
-To coś zjedz. -Odpowiedziałem mu, pokręcając się na drugi bok.
-Ale co?
-Otwórz lodówkę i coś sobie weź.
Na chwile zaległa cisza. Pomyślałem ze już poszedł.
-Lodówka, jest pusta, Louis! -stwierdził z wyrzutem.
Odwróciłem się w jego stronę. Patrzył na mnie wielkimi, czarnymi oczami robiąc minę bezdomnego psa.
-Ochh no dobra! Już wstaje, I pójdziemy coś kupić.
Japończyk, wydarł się w okrzyku radości, jakby właśnie nobla dostał. Po czym pospiechu wypadł przez drzwi mojej sypialni. Kontem oka zerknąłem na zegarek. 7. 12 po południu
Pobliski sklepik zamykają o 8.00, wiec wypadało by się pospieszyć. Dźwignąłem się z mojego łóżka. I podszedłem do jeszcze nie rozpakowanej torby podróżnej. Jako żołnierz nie potrzebowałem wiele ubrań. W sumie mam parę T-shirtów, dwie pary spodni w tym w jedne moro, a drugie zwykle starte niebieskie rurki, kilka bluz, i bieliznę. Zdecydowanie będę musiał zrobić zakupy. Wciągnąłem na siebie rurki, oraz czarna bluzkę, do tego nieśmiertelnik, z którym jakoś nie potrafię się rozstać, oraz glany, mam jeszcze buty wojskowe, ale nie chce ich zniszczyć. Na zewnątrz nie jest zbyt ciepło więc założyłem ciemno szary płaszcz.
Na dole zastałem Suzukiego, gotowego do wyjścia, ubrany jest podobnie do mnie z tym ze na nogach ma znoszone trampki. Długie do ramion włosy zostawił rozpuszczone, zawsze je związywał, bo przeszkadzały, w czasie walki.
-Idziemy w końcu? –Spytał zniecierpliwionym głosem.
Pokręciłem głową z niedowierzaniem, i ruszyłem w stronę drzwi. Pod tym względem Ryota przypomina trochę Nialla, mojego starego przyjaciela, a zarazem sąsiada.
Swoja droga ciekawe czy jeszcze tu mieszka. Zerknąłem w stronę sąsiedniego domu. Jego rodzina wciąż tu meszka, gdyż wcześniej zauważyłem jego babcie, Murilell Horan, najbardziej wścibska i drażliwa staruszka jaką kiedykolwiek znałem.
Dostrzegłem ja na werandzie, jawnie obserwowała mnie i Suzukiego.
-Boje się jej, kapitanie -Powiedział Ryo żartobliwym głosem.
Uśmiechnąłem się do niego.
-No wiesz... mój przyjaciel uważał ze ta staruszka ma własny gang sterujący cala wioską, a siedzibę maja w ukrytej salce pod kościołem.
Chłopak zaśmiał się głośno, ale ucichł widząc moja poważną minę.
-Ty tak na serio?
Wzruszyłem ramionami.
-A wiesz jak nie wiesz. Ta babcina to zło w czystej postaci, jedyne osoby, które toleruje to Niall i Ben, jej wnukowie, oraz ewentualnie moje siostry.
Japończyk przełknął ślinę i przyspieszył kroku. Podśmiewywałem się z niego przez cala drogę. W końcu on też się przełamał i dołączył do mnie w śmiechu.
Nagle zatrzymali się na środku drogi i pokazał palcem na niewielki oświetlony budynek.
-Czy to jest...?
-Spożyw... -Nim zdążyłem dokończyć słowo, po dziewiętnastoletnim żołnierzu został tylko kurz.
W normalnych okolicznościach dogonił bym go bez problemu, ale lekarz powiedział ze mam unikać większego wysiłku, gdyż moja noga i ramie, nie są jeszcze do końca sprawne.
Wiec spokojnie wszedłem do budynku.
Jest to w sumie taki mały market. I jeden z dwóch sklepów w wiosce. O tej godzinie ludzi jest nie wielu. każdy z nich jednak patrzył na mnie, z zaciekawieniem i niepokojem, rzadko kiedy ktoś nowy się tu zjawia, wiec ja i Ryota jesteśmy swojego rodzaju atrakcją tygodnia.
Japończyka nie musiałem długo szukać, znalazł się przy pulce z chipsami, właśnie dorzucał dwie paczki do prawie pełnego koszyka.
-Chyba sobie żartujesz -mruknąłem na ten widok. -Jak niby zabierzemy się z tym wszystkim do domu?
Chłopak uśmiechnął się szeroko, i zaczął pchać wózek w stronę kasy.
-Jak to jak? Wezwiemy taksówek. –powiedział jakby to było oczywiste.
Trzymajcie mnie bo zabije...
-Ryota -zacząłem z uśmiechem i spokojnie -Czy ciebie do końca podebrało?! Skąd niby wstrząśniesz taksówek w tym zadupiu!!
Wydarłem się na niego, ignorując jeszcze bardziej natarczywe spojrzenie innych klientów. Na jego twarzy pojawiło się zrozumiecie. No już myślałem ze jest idiot...
-To znajdziemy jakieś osły, wielbłądy lub coś w tym stylu.
Cofam to co chciałem powiedzieć. Skończony idiota.
Moje słowa potwierdziły się również przy kasie.
-154 funty 43 centy. -Japończyk zaczął przeszukiwać kieszenie, poszukując portfela, by zapłacić, młodej blondwłosej kasjerce. Perri Edwars. Kolejna znajoma z szkolnych lat, a zarazem najlepsza przyjaciółka mojej byłej. Jest zbyt zajęta Japończykiem by mnie zauważyć. Przynajmniej do czasu...
-Dowódco... -powiedział speszony Suzuki w moją stronę. -Chyba zapomniałem portfela.
Posłał mi szeroki uśmiech, ukazując białe zęby.
Jak już mówiłem. Idiota. Ale i tak go kocham.
Westchnąłem głośno, wyciągając portfel i podchodząc do lady.
Blondynka zmrużyła oczy, patrząc na mnie.
-Znam cię skądś? -spytała odbierając ode mnie pieniądze.
Przewróciłem oczami.
-9 lat w jednej klasie, Perins, ale nie martw się nie jesteś jedyna, Chris tez mnie nie poznał.
Zwracając się do niej użyłem przezwiska, które nadałem jej jeszcze w podstawówce, nienawidziła gdy tak do niej mówiłem.
Oczy dziewczyny rozszerzyły się w… szoku?
-Louis... -szepnęła cicho, jakby z niedowierzaniem.
-Musze lecieć, pogadamy kiedy indziej -Powiedziałem do blondynki, wiedząc że jeśli się nie pospieszę, Ryota mnie zabije.
Pomachałem jej gdy odchodziłem od lady. Blondynka wyglądała jakby nie potrafiła wydusić słowa. O co tu do cholery chodzi?
Głodomór czekał na mnie przed sklepem, wpatrując się z uwielbieniem, w cztery torby pełne żarcia.
-I co teraz zrobimy?
Spytałem szatyna.
-Ty bierzesz dwie, ja dwie i jakoś damy rade.
Uśmiechnął, się dumny z swojego pomysłu, niestety zapominając o pewnym drobnym szczególe.
-Ja ci nie pomogę. -powiedziałem chwytając się za lewe ramie. -Mogę wsiąść co najwyżej jedną.
Chłopak zaśmiał się cicho.
-Boże... ale z nas za cioty, nie?. Obsługa czołgu, i strzelanie z broni? Zero problemu. Zabranie się z czterema ciężkimi torbami? Katastrofa narodowa. -Westchnął głośno. -No nic idziemy, kapitanie. -powiedział, po czym chwycił trzy najcięższe torby, mnie pozostawiając ta z chipsami paluszkami itp.
-Jesteś idiotom. -stwierdziłem.
Obejrzał się na mnie przez ramie.
-Wiem. Ale za to mnie przecież kochasz nie?
Zaśmiałem się cicho. Kocham go jak przyjaciela, tak samo jak kochałem Liama, Zayna, Nialla i Harrego. To inny rodzaj miłości niż ten którym darzyłem Eleanor. Byłem w niej zakochany bez pamięci, w ogień bym za nią skoczył. Ciekawe czy jeszcze tu mieszkają. Większość z nich pewnie studiuje.
-Co tak nagle ucichłeś Kapitanie? -Z rozmyślań wyrwał mnie głos Ryoty.
-Myślałem co by było gdybym zamiast do Wojska, poszedł na studia.
Chłopak zatrzymali się parę kroków przede mną,
-Powiedzieć ci co by było? -powiedział poważnym głosem. -Nie poznał byś mnie!
Zaśmialiśmy się głośno, a nasze glosy rozniosły się po opustoszałym otoczeniu.
-Jakoś tu pusto. -stwierdził.
Zamyśliłem się.
-Mohery maja zebranie wojenne.
Zrobił minę "co ty do mnie kurwa mówisz".
-Kółko różańcowe.
Wydał z siebie przeciągłe "Ohhhh".
-A młodzież?
-Zapewne uczą się, lub ssą w jedynym "klubie" w wiosce.
Odpowiedziałem chłopakowi, który na słowo „klub” wyraźnie przygasł.
Mimo ze ma dopiero 19 lat, większość ludzi powiedziała by ze to nie możliwe. Jego wiek nie wynika z wyglądu, lecz z sposobu jaki patrzy na świat. Uważnie ilustruje otoczenie, tak jakby spodziewał się ataku, chociaż nie jesteśmy w tej chwili w Afganistanie. Chłopak nie zdaje sobie z tego sprawy. Ten wzrok sprawia ze wydaje się starszy, dotyczy to wszystkich żołnierzy. Mnie zapewne też. Na co dzień widujemy rzezy, które osoby w naszym wieku powinny oglądać na filmach. Krew, śmierć, ranni, to dla nas chleb powszedni. My zabijamy. Niektórzy nie wytrzymują tej świadomości i zaczynają wariować. A ci którzy maja odporną psychikę, próbują udawać normalnych. Mimo iż często się śmiejemy, żartujemy i wygłupiamy, nasze oczy zawsze pozostają czujne i skupione.
Reszta drogi minęła nam w przyjemnej ciszy.
-Nie zastanawia cię dlaczego ludzie cię nie rozpoznają. -Spytał mnie Japończyk, gdy byliśmy już w ciepłym domu.
Wzruszyłem ramionami.
-W sumie nie było mnie tu dość długo. Ludzie porostu zapomnieli że ktoś taki jak Louis Tomlinson tu mieszkał. -Powiedziałem choć sam do końca w to nie wierze. Ryota również tego nie kupił.
-Jednak reakcja ludzi jak się dowiadują jak masz na imię, jest trochę dziwna. Weźmy na przykład blondynę z sklepu...
-To była Perrie.
Przerwałem mu. Chłopak rzucił mi mordercze spojrzenie.
-W takim razie "Perrie"... -Specjalnie zaakcentował imię dziewczyny. -... jako twoja dawna przyjaciółka powinna być zadowolona na twój widok. Ona jednak wyglądała na przerażoną, to samo tyczy się dzieciaków z rana, oraz pana policjanta, mimo iż zachował zimna krew widać było iż jest zdezorientowany, do tego jeszcze ta straszna sąsiad...
Suzuki zaczynał mówić coraz szybciej. Przerwałem mu, bo sam doszedłem do tych samych wniosków.
-Tak, wiem. To jest trochę dziwne.
Chłopak zaśmiał się krótko.
-Louis, ja rozumiem jedna osoba, ale cala wioska?
Chłopak niestety ma racje.
Westchnąłem głośno, i schowałem twarz w dłoniach.
-I co według ciebie, mam teraz zrobić, stanąć na środku rynku i krzyknąć "Hej to ja Louis, ktoś mnie jeszcze pamięta?!"
Zaśmiał się głośno.
-Myślę że większy odzew będziesz miał pod kościołem. -Udał że robi zamyśloną minę. -Już wiem! Kółko różańcowe!
Zaczyna przerażać mnie jego tok myślenia.
-No i co z tym kółkiem? -Zapytałem ostrożnie.
Chłopak przybrał lekki uśmiech.
-Nic. Po prostu pomyślałem że możemy pójść się pomodlić.
Rzuciłem się na niego. W akompaniamencie krzyków i śmiech zaczęliśmy się bić i przepychać skończywszy na łaskotaniu. Naszą małą bitwę przerwał dźwięk mojego telefonu.
-Rozejm? -Spytałem z nadzieją, gdyż w tej chwili to Japończyk na mnie siedział, tym samym mając przewagę. Chłopak skinął głową i zszedł ze mnie.
Podniosłem się z podłogi, wzrokiem odszukując dzwoniący telefon. Moja twarz rozjaśniała gdy zobaczyłem kto dzwoni.
-Hej mamo. -Powiedziałem odbierając połączenie.
Rzadko mam okazje z nią rozmawiać, do tond jedynie na przepustce, lub przez listy.
-Właśnie przyszedł twój list, Lou. -Powiedziała cicho, jakby się czegoś bała, ale to przecież nie możliwe.
Zaśmiałem się, z nadzieją że uda mi się poprawić jej humor.
-Wysłałem go ponad dwa tygodnie temu, powinien dojść już dawno. -stwierdziłem, mimo iż szedł z Afganistanu, powinien dojść w nie więcej niż tydzień.
-Powiedź Lou, jesteś już w...? -Jej głos się lekko załamał.
Usiadłem na kanapie. Moja mama jest zazwyczaj pogodna i optymistycznie nastawiona do wszystkiego, dlatego trochę niepokoi mnie sposób w jaki mówi.
-Tak, jesteśmy już w Homles Chaple .
Gdybym jej nie znał, powiedział bym że jąkał z przerażeniem, a może jednak...
-Jak... jak ludzie na ciebie zareagowali? -Jej głos wyraźne drżał, coś przede mną ukrywa.
I chyba zaczynam podejrzewać o co może chodzić.
-Mamo, ty wiesz prawda? -spytałem słabo. -Dlaczego ludzie tak zachowują się na mój widok, nie przepraszam, na moje imię? Wszystko jest w miarę w porządku dopóki nie dowiedzą się że stoi przed nimi Louis Tomlinson. Co się tu dzieje?
Moja mama zamilkła, jakby próbowała pozbierać myśli. Po chwili usłyszałem odpowiedz, ale nie taką jak się spodziewałem.
-Wróć do domu Lou, do Ameryki. Zapomnij tym co się dzieje, sprzedamy tamten dom i...
-Nie. Powiedź o co tu do cholery chodzi! -Przerwałem jej trochę zbyt gwałtownie, ale nie panuje już nad nerwami. Coś się wydarzyło, coś związanego ze mną, chyba mam prawo wiedzieć. -Mamo powiesz o co chodzi, albo pajdę do państwa Horan, i od nich się wszystkiego dowiem.
Kobieta westchnęła głośno.
-Dobrze, tylko nie chce cię stracić Lou. Znienawidzisz nas za to.
Powiedziała Jey już na skraju płaczu.
-Mamo, proszę po prostu powiedz. -Oparłem ręce na kolanach, przytrzymując głowę, -Zaczyna mnie to męczyć.
Złapała kilka oddechów i zaczęła mówić.
-Tamtego dnia, gdy wyjeżdżałeś do wojska, powiedziałeś że nie chcesz kontaktować się z nikim z Anglii, że nie mamy ci odsyłać listów ani przekazywać wiadomości. Nie wiem co wydarzyło się w ciągu tych kilku dni gdy byłeś w Homles Chaple, ale uszanowałam twoją decyzje...
Kilka dni po tym jak skończyłem 18 lat, wsiadłem w samolot, i poleciałem do Anglii, rodzice nic o tym nie wiedzieli. Tak strasznie brakowało mi przyjaciół i Eleanor. Z tych kilku dni o których wspomniała mama w rodzinnej wiosce spędziłem zaledwie dwie godziny.
-... Ty wyjechałeś, a twoi przyjaciele nie odpuszczali, telefon nie przestawał dzwonić, a skrzynka była zawalona listami. Po jakimś tygodniu Ben nie wytrzymał, odebrał telefon, od jednego z twoich przyjaciół i powiedział że... -Zawahała się, ale dokończyła. -... powiedział im że nie żyjesz...
Nie poczułem gdy telefon wyślizgnął mi się ręki.
Nie usłyszałem jak spadał na podłogę.
Poczułem się pusty.
Przez tyle lat myśleli że nie żyje. Wyparli mnie z pamięci, z biegiem czasu po prostu zaczęli żyć tak jakby nigdy mnie nie było.
To nie tak że zostawiłem ich bez słowa. Zanim 5 lat temu wróciłem do Ameryki zostawiłem Liamowi list, wyjaśniając w nim dlaczego znów znikam i nie chce mieć z nimi kontaktu. Widać nie chcieli tego zaakceptować. Nie zrozumieli jak bardzo mnie zranili.
Wtedy moją jedyną myślą, było wrócić do mamy, zaszyć się w swoim pokoju, i ubolewać nad losem jaki mnie spotkał. Jednak po drodze do domu, zauważyłem plakat. Nie pamiętam już co dokładnie na nim pisało, ale wiem że szukali młodych ludzi, do służby dla kraju. To była chwila, impuls. Patrząc z perspektywy czasu nie żałuje podjętej decyzji.
Wojna zmienia spojrzenie na świat. Po jakimś czasie wybaczyłem im że mnie okłamywali. Rany się zabliźniły, i po pięciu latach w końcu jestem gotowy zmierzyć się z tym o czym tak bardzo chciałem zapomnieć.
Spodziewałem się wszystkiego, ale nie tego że „nie żyje”.

1 komentarz:

  1. Wow tego się nie spodziewałam..
    co będzie dalej?? jak on sobie poradzi??
    czekam na next

    OdpowiedzUsuń