czwartek, 19 lutego 2015

The sven story party 2 (Story of my life)



 No Hej oto ja z nowym rozdziałem 
poprzedni skomentowały 2 osoby (szok normalnie) dziękuje za to :***
Alice Moore, dzięki za zwrócenie uwagi na ten czas (głupia ja T.T) 
Mam nadzieje że się spodoba :*
____________


Kolejna lekcją tego dnia jest W-f. W związku z tym postanowiłem udać się do "mojego" pokoju muzycznego. Jednak nim tam dotarłem zostałem zatrzymany przez naszą wuefistkę.
-Harry? -powiedziała, zaczepiając mnie na korytarzu. -Myślisz że jesteś w stanie dzisiaj ćwiczyć? Masz parę rzeczy do zaliczenia.
Pani Emma Clark, niezwykle mila, 45 letnia kobieta. Jedna z trzech nauczycieli, którzy wiedza o mojej chorobie. Mam z nią niepisaną umowę, polega ona na tym, ze ćwiczę tylko wtedy gdy mam cos ważnego do zaliczenia, oraz gdy w miarę dobrze się czuje. Miałem możliwość całkowitego zrezygnowania z tej lekcji, ale uznałem ze trochę ruchu mi nie zaszkodzi. Piątka z W-F, pomoże m tez utrzymać oceny powyżej średniej 5.00, co jest warunkiem, bym mógł się tutaj uczyć. Tak zwane "specjalne warunki", nie płace za edukacje, ale muszę mieć bardzo dobre oceny. Tego wymaga jedno z najbardziej prestiżowych Liceów w Londynie.
-Tak, oczywiście. -Odpowiedziałem kobiecie, choć nie jest to do końca zgodne z prawdą, od paru dni nie czuje się zbyt dobrze, ale to pewnie przez wyjazd Gem.
-To świetnie -posłała mi promienny uśmiech -Do zobaczenia na lekcji.
I zniknęła w pokoju nauczycielskim.
Do szatni wszedłem 5 minut po dzwonku, gdy większość chłopaków jest już przebrana, i właśnie wychodzą na zajęcia. Zacząłem się przebierać dopiero gdy ostatni, z nich zamknął za sobą drzwi. Nie mogę dopuścić do sytuacji, w której ktoś zobaczył, by moje ciało. Nawet, ktoś kto mnie nie lubi, zgłosił by to nauczycielowi. Już same wystające zebra są niepokojące. Do tego kilka blizn po wypadku, i operacji. Reszta to dzieło Paula. Siniaki znikają i pojawiają się na nowo, ale zawsze są. Blizny po upadkach i uderzeniach o różne rzeczy nie wyglądają zachęcająco. Na moim trocie jest kilkadziesiąt śladów, po tym jak gasił na mnie papierosy, a szramy po jego paznokciach na plecach mówią same za siebie. Już nie wspomnę o tych które sam zostawiłem na swoich przedramionach i udach. Wiec jak widzicie, moje nie ćwiczenie na tych zajęciach, nie mam swojej przyczyny tylko w chorym sercu.
Ubrałem spodnie do kolan, oraz cieka bluzę. Strój nosze ze sobą zawsze, bo nie wiem, kiedy akurat Będę musiał ćwiczyć.
Gdy już się przebrałem, związałem włosy z tylu głowy w luźny koczek, tak by mi nie przeszkadzały. Gdy wszedłem na sale, klasa była już podzielona, i grali w nogę. Mimo wolnie odnalazłem wzrokiem Zayna. Chłopak stal na bramce, co jest dość dziwne, przecież on tego nienawidzi, wiem to z własnego doświadczenia oraz z jego niezadowolonej miny. Louisa też nie było trudno znaleźć. On jest tam gdzie jest piłka. Dosłownie. Obiło mi się o uszy że potrafi grać, ale dopiero teraz zdałem sobie sprawę z tego, że jest naprawdę dobry. Idealnie zgrywa się z piłką,  jego ruch są płynne, a zaraz chaotyczne. Mógł bym godzinami wpatrywać się w to jak gra, ale niestety, oceny się same nie zaliczą. Odnalazłem panią Clark w pomieszczeni dla nauczycieli.
-Ochh Harry. -Zdziwiła się na mój widok. –Myślałam że jednak sobie odpuściłeś. Ale dobrze ze jednak jesteś. -Zajrzała do dziennika. -Masz do zaliczenia, skok przez skrzynie i kozła, odbicia z siatki, dwutakt z kosza, oraz bieg na kilometr.
Skinąłem głową na znak że zrozumiałem.
Z skoku przez koza i skrzynie, postawia mi "naciągane " 5, chociaż oboje wiemy że nie wykonałem tych ćwiczeń nawet na 4.
-Inni maja czas na dopracowanie, a ty od razu zaliczasz. -Uargumentowała swoja ocenę nauczycielka.
Z siatka poszło mi trochę lepiej. zaliczenie polegało na odbici piłki na zmianę górnym i dolnym 30 razy. Odbiłem 21. Według pani Clark i tak o 20 więcej niż większość tych tłumoków. Najlepiej poszedł mi kosz. Sam się zdziwiłem ze jeszcze cos pamiętam.
-Grałeś kiedyś? -spytała nauczycielka, marszcząc brwi.
Wzruszyłem ramionami.
-Trochę w gimnazjum.
W sumie to przez jakiś czas bylem w drużynie, ale nie trwało to zbyt długo, bo postanowiłem skupić się na muzyce.
Uznała ta odpowiedz za satysfakcjonującą, gdyż postanowiła przejść dalej.
-Poczekaj aż skończą grać, kilku z nich również musi zaliczyć ten bieg.
Pokiwałem głową i usiadłem na ławce, mimo iż praktycznie wcale się nie wysilałem, jestem trochę zmęczony. Dlatego tez odmówiłem, gdy wuefistka, spytała czy chcę zagrać resztą klasy. Nie chce jeszcze bardziej się zmęczyć, a poza tym noga nigdy nie była moją mocną strona, wole po patrzeć. Wygrywa drużyna Louisa, co wcale nie jest dal mnie zaskoczeniem. Teraz znów mogę podziwiać jego wspaniale ciało... Czekaj. Stop. Wspaniałą grę. Nie ciało, grę.
-Ogarnij się Styles -Skarciłem się w myślach. Louis wcale nie jest przystojny. No może trochę. Szczególnie jego uśmiech i niebieskie oczy. O tak Louis Tomlinson zdecydowanie jest ładny.
Z rozmyślań wyrwał mnie gwizdek kończący mecz.
-Harrison, Kenny i Styles -kobieta wyczytała nazwiska. -Te osoby zaliczają biegi. Jest ktoś kto chce poprawi swój czas?
Wśród uczniów nastała cisza. Biegi są najbardziej znienawidzonym zliczeniem, dlatego nauczycielka zdziwiła się gdy zgłosił się jeden z chłopców.
-Ale Louis, przecież masz bardzo dobry czas. -Stwierdziła zaglądając do dziennika.
Tomlinson posłał jej szeroki uśmiech.
-Wiem ale ja po prostu lubię biegać.
Kobieta pokręciła z niedowierzaniem głową, na te słowa.
-A rob co chcesz tylko nie przeszkadzaj reszcie.
Rozradowany Louis, i dwójka pozostałych chłopców, z którymi nie utrzymuje zbyt przyjaznych stosunków, ustawili się na linii startu. Szybko do nich dołączyłem.
-Heath, Anthony i Louis biegniecie 7 okrążeń, czyli równy kilometr. Natomiast ty Harry -Spojrzała na mnie. - Biegniesz 5.
Posłałem jej mordercze spojrzenie. Nie nawiedzę gdy ktoś taktuje mnie ulgowo, lub nie docenia moich umiejętności. To jeden z powodów, dla których tak mało osób wie ze w ogóle cos mi dolega. Do tej pory udawało mi się to ukrywać, ale jej słowa spowodowały, ze klasa zaczęła na mnie dziwnie patrzeć. Bo niby dlaczego mam mieć obniżone standardy.
-I bez dyskusji Styles. -Dodała widząc ze chce zaprotestować.
Anthony i Heath, byli wyraźnie zdenerwowani, tym ze musza biec więcej niż ja, natomiast Louis wgląda, jakby to była najnormalniejsza rzecz na świecie. Czy któryś z chłopaków powiedział mu ze mam problemy z sercem? Bardzo prawdopodobne choć sami nie wiedza na ile poważna jest ta wada. Nauczyciele tez nie zdaj sobie z tego sprawy, bo wtedy miałbym kategoryczny zakaz wchodzenia nas sale.
"-Jeśli w ciągu 5 lat nie przejdziesz operacji umrzesz." Te słowa usłyszałem gdy 2 lata temu wykryli tą nie prawidłowość. Gdyby nie wypadek, dalej żyłbym w nie świadomości, pewnego dnia bym zasłabł, i już się nie obudził, a rodzice nawet nie widzieli by dlaczego ich syn umarł. Przynajmniej do czasu sekcji zwłok, później pewnie by się obwiniali, o to ze nic nie zauważyli.
Teraz zostały mi tylko 3 lata, a zmęczenie po każdym najmniejszym wysiłku, jest coraz bardziej dokuczliwe. Niedawno mój lekarz zwiększył mi dawkę leków, pomaga, ale ciekawe na jak długo. William jest świetny w tym co robi, a co najważniejsze potrafi oddzielić życie prywatne pacjenta, od swojej pracy, miedzy innymi, dlatego nigdy nie pyta o blizny na moich rękach, a wytłumaczenie, że często wdaje się w bójki, jest dla niego wystarczające dla moich siniaków. Ale nie nawiedzi gdy opuszczam wizyty kontrolne, co zdarza mi się dość często. Będę musiał się do niego wybrać na dniach, miałem być na wizycie już w zeszłym tygodniu, ale za dużo się działo i zapomniałem.
Na dźwięk gwizdka, trójka nastolatków, wystartowała jak z torpedy, tylko ja pozostałem w tyle, biegnąc spokojnym truchtem. Nie ma sensu się spieszyć, przynajmniej nie dla mnie, nie mam kondycji jak Tomlinson, wysiadł bym po pierwszym okrążeniu, a tak to powinienem wytrwać co najmniej trzy nim zaliczę zgon.
W pewnym momencie Louis wyraźnie zaczął zwalniać, tak by w końcu zrównać się ze mną. Jego twarz nie wyraża najmniejszych oznak zmęczenia pomimo tego iż biegał już wcześniej po boisku, za piłką.
-Dlaczego się spóźniłeś. -Zagadał
Zmarszczyłem brwi. Gadanie z nim na korepetycjach a tutaj, to dwie zupełnie różne rzeczy. Louis jest lubiany, a jako inteligentny człowiek powinien zrozumieć, ze kontakt z kimś takim jak ja w miejscu publicznym, może źle wpłynąć na jego relacje z resztą klasy.
-Rozmowa ze mną nie jest dobrym pomysłem. -powiedziałem chłodno.
Chłopak posłał mi szczery uśmiech.
-Mam gdzieś co pomyślą inni, jeśli o to ci chodzi. Chce z kimś rozmawiać, to rozmawiam.
On chyba na serio nie wie kiedy odpuścić.
-Dobre podejście, przynajmniej do czasu gdy ktoś nie obije ci tej ładnej buźki.
Jego jasno niebieskie oczy zaiskrzyły psotnie.
-Uważasz ze jestem seksowny? No wiesz Hazz takie wyznania...
Pokręciłem głową z niedowierzaniem, Louis chyba na serio mówi to co myśli
Właśnie minęliśmy linie startu, jeszcze tylko 4 okrążenia.
-Nie pochlebiaj sobie. -rzuciłem w stronę niższego chłopaka.
On jednak, całkowicie zignorował moje słowa.
-Skoro już ustaliliśmy ze jestem boski, itp. Powiesz mi dlaczego wczoraj się rozłączyłeś?
Zadał kolejne pytanie. Szczerze, to zupełnie zapomniałam że to zrobiłem.
-Telefon wyślizgnął mi się z ręki, a przy upadku, wyłączył. -Skłamałem gładko, choć odniosłem wrażenie że i tak, mi nie uwierzył.
-Wiesz... moja siostra powiedziała mi że się przeprowadzacie... –zaczął smutno niebieskooki.
W sumie nie dziwne że tak pomyślał. Szybko naprostowałem sprawę.
-Tylko Gem. Wyleciała rano, dlatego nie mogła osobiście pożegnać się z Daisy, choć bardzo tego chciała.
Chłopak przez chwile trawił moje słowa.
-Leci tam z twoim tatą? -Spytał nagle.
Gdy tylko usłyszałem to słowo' "tata", krew odpłynęła z twarzy, nogi zaczęły mi się plątać, przez co prawie upadłem. Na szczęście Louis zdążył mnie złapać nim zaliczyłem glebę.
-Dzięki -mruknąłem cicho, szybko odsuwając się na bezpieczną odległość, i kontynuowałem czwarte okrążenie.
-Nie, poleciała z babcią. -odpowiedziałem na pytanie chłopaka.
Uśmiechnął się do mnie smutno, jakby współczująco.
Nawet gdyby zadał następne pytanie, nie byłbym w stanie na nie odpowiedzieć.
Oddychanie przychodzi mi coraz trudniej, a nogi mam jak z waty. W ostatnie okrążenie włożyłem resztki swojej energii. Pani Clark miała racje, co do skrócenia mi dystansu. Zaraz po minięciu mety, opadłem na podłogę nie mogąc złapać oddechu. Czuje się jakby ktoś wyrywał mi płuca, cisnął nimi o podłogę, i zaczął po nich skakać. Serce bije mi nie bezpiecznie szybko i mocno, ale zaraz się to zmieni, zacznie zwalniać, aż w końcu do uderzenia będzie dochodzić  raz na 15 s. W normalnych okolicznościach taki atak powinien minąć po około pięciu minutach. Jednak po tak intensywnym (jak dla mnie) wysiłku fizycznym, muszę wsiąść leki.
-Wszystko w porządku? -usłyszałem nad sobą głos wuefistki, skinąłem jej głową na tak, gdyż nadal nie jestem w stanie wydusić z siebie słowa. Pozostała trójka, również skończyła swój bieg. Serce zwolniło niebezpiecznie, jeśli zaraz nie wezmę tych pieprzonych tabletek, będzie źle. Nauczycielka jakby czytając mi w myślach, uklękła obok mnie.
-Iść po pielęgniarkę, czy dzwonić po karetkę? -Spytała wyciągając telefon. Już zaczęła wybierać numer ale siłą woli dźwignąłem się na nogi.
-Nic mi nie będzie. -posłałem nauczycielce lekki uśmiech.
Przyglądała mi się nie pewnie jeszcze przez kilka długich sekund, po czym odpuściła.
-No dobrze, ale idź do szatni, nie ćwiczysz już dzisiaj.
Stwierdziła stanowczo, a ja nie mam najmniejszej ochoty odmawiać. Wolnym krokiem ruszyłem do szatni. Kropelki potu ponownie pojawiły się na moim czole, ale tym razem nie z powodu wysiłku, otwierając drzwi do pomieszczenia, praktycznie słaniałem się na nogach. Opadłem na ławkę i drżącymi rękoma zacząłem przeszukiwać torbę, by w końcu odnaleźć szklane pudełeczko, i nie zwracając uwagi na to że jestem obserwowany, przez kilka osób z klasy, wziąłem jedną tabletkę, większa dawka mogłaby jeszcze bardziej uszkodzić mi serce. Popiłem to kilkoma łykami wody. Kapsułki pozostawiły po sobie nie przyjemny gorzki posmak. Chłopcy, którzy byli światkami tej sytuacji, opuścili pomieszczenie, zapewne po to by roznieść plotkę, o tym że coś biorę, bo z ich punktu widzenia zapewne tak to wyglądało. Zostałem sam na kilkanaście minut, w tym czasie, moje serce powróciło do miarę normalnego rytmu, nadal zbyt słabego, ale stabilnego.
W tym momencie, otworzyły się drzwi, a do środka, wpadła banda roześmianych uczniów, co dla mnie równoznaczne jest z tym że pora na ewakuujcie. Chwyciłem swoją torbę i cicho, starając się nie zwracać na siebie uwagi, skierowałem się do wyjścia na korytarz.
Szatnia nie jest zbyt bezpiecznym miejscem, szczególnie gdy chodzi o mnie.
Pierwsza rzecz, którą musicie wiedzieć idąc do prestiżowej szkoły. Snoby nie znoszą gdy ktoś niżej kategorii, jest w czymś lepszy od nich, lepiej traktowany, lub zachowuje się jakby był z nimi na równi. W jednym dniu złamałem wszystkie te zasady.
Od drzwi dzieli mnie, jeszcze tylko kilka centymetrów, jeszcze tylko trochę...
-Styles! Wybierasz się gdzieś?
Poczułem mocny uścisk na ramieniu. Na mojej drodze do wolności stanął nie kto inny jak Jake. Chłopak nie więcej mojego wzrostu, o zaczesanych to tyłu krótkich włosach i różnobarwnych tęczówkach, w których nie odmiennie tańczył złośliwy błysk. Jest też dużo lepiej zbudowany ode mnie.
Spodziewałem się uderzenia, ale takowe nie nastąpiło. Jake wyrwał mi torbę, i rzucił w stronę kumpli, ci od razu wzięli się za penetrowanie jej wnętrza. Mogłem się tylko modlić by nie szukali tego o czym myślę.
Niestety moje złe przeczucia się sprawdziły.
-Mamy to Jake! -Chłopak pchnął mnie na ścianę, tak mocno, że prawie upadłem.
Podszedł do nich i zabrał z ich rąk fiolkę z lekami, podrzucił ja parę razy miesząc wzorkiem.
-Nie znam tej nazwy. Jakieś nowe?
Po raz kolejny tego dnia poczułem jak krew odpływa mi z twarzy, czyniąc ją niezdrowo bladą.
-Polfenon. Oczywiście że o nim nie słyszałeś, nie jest lekarzem. –stwierdziłem słabo, może jak wyjaśnię mu że to leki odpuści
Do pomieszczenie weszli Louis i Zayn, zdziwili się na to co tu zastali.
Oddychaj głęboko Harry. Nie możesz dopuścić do tego by ktokolwiek to wziął. W ich prawidłowo działających narządach, skończy się to źle, i to bardzo.
-Jake odłóż to.- Staram się zachować spokój, choć wiem że w każdej chwili może dojść do tragedii.
Chłopak spojrzał na mnie przenikliwie.
-Nie wyglądasz na naćpanego. Nie mogą być zbyt silne.
Wzruszył ramionami, i wysypał kilka kapsułek, na swoją dłoń. Rzuciłem się w jego stronę, ale powstrzymał mnie jeden z jego kumpli.
-Słuchaj Jake. Nie lubcie cię, ale nie chce cię mieć na sumieniu. Dlatego do cholery jasnej odłóż te pieprzone tabletki, to bardzo silny lek na serce możesz...
Ale było już za późno. Nastolatek zignorował nawet wiadomość że to leki, a nie dragi.
-Łżesz. -powiedział, gdy przełknął, okrągłe tabletki.
Cholera. cholera, cholera, cholera. Wyrwałem się z uścisku Andyego, podbiegłem do porzuconej na posadzce torby. Wyszarpałem z niej telefon, i wybrałem znajomy numer.
-Odbierz do cholery!-fuknąłem -Zayn biegnij po Logana!- Chłopak domyślając się o co chodzi, wybiegł z pomieszczenia klasa patrzyła na mnie jak na idiotę, a szczególnie Jake. Minie trochę czasu nim zacznie działać.
-Mam nadzieje że masz coś na swoje usprawiedli… -Kamień spadł mi z serca, gdy w końcu odebrał.
-William, ktoś to wziął. -powiedziałem a mój głos drżał.
Cisza jaka nastała po drugiej stronie, dłużyła mi się nie miłosiernie mimo iż było to zaledwie 5 sekund.
-Jak dużo? -Ton jego głosu, zmienił się diametralnie.
-Nie wiem, ze trzy, może cztery!
Przeczesałem ręka moje kręcone włosy.
-Jesteś w szkole, prawda?
Przytaknąłem nerwowo.
-Tak, na sali, a dokładniej w szatni.
-Już wysłałem karetkę, co z nim?
Odwróciłem się w stronę Jaka, i zdałem raport mojemu lekarzowi.
-Śmieje się ze mnie w najlepsze, ale jest strasznie blady.
-A wracając do tego.. Co ty robisz na sali gimnastycznej!?
wydarł się tak głośno, że musiałem odsunąć telefon od ucha, by nie ogłuchnąć. Jestem też na sto procent pewny że reszta klasy słyszała ten krzyk.
-Ten... ja... -Przez ta sytuacje, straciłem jasność umysłu, i nie mogę wymyślić żadnej porządnej odpowiedzi.
-Ja też tam zaraz będę. -Z tymi słowami rozłączył się.
No to pięknie, teraz to już kompletnie mam przejebane.
Za moimi plecami rozległ się krzyk.
Jake, chwiał się niebezpiecznie no nogach. Reszta chłopaków, wyraźnie nie wiedziała co ma robić. Podszedłem do niego, i chwyciłem tak, by położyć się na ziemi. Zaczął mi się wyrywać, ale nie wychodziło mu to zbyt dobrze.
-Chcesz przeżyć? -warknąłem na niego -To kładź się na tej cholernej podłodze, i bez żadnych gwałtownych ruchów. To samo tyczy się reszty.
Jak na komendę, odsunęli się o dwa kroki do tyłu.
-Louis otwórz okno.
Sam nieraz przeżywałem to co teraz Jake. Dlatego domyślam się co, powoduje, i opóźnia działanie laku. Świeże powietrze, może pomóc. Stres i zamieszanie, na pewno nie. Zamknął oczy, jego a oddech nagle zwolnił, klatka, piersiowa, przestała się unosić. Stało się to tak nagle.
-Kurwa. -Powiedziałem.
Przestał oddychać. Dla pewności, odchyliłem mu głowę lekko do tyłu i przyłożyłem ucho do jego ust. 10 sekund, później wiem na 100%, nie oddycha.
W ogóle się nie zastanawiając, zacząłem robić mu masaż serca. Złożyłem dłonie, na jego klatce piersiowej, i zacząłem mocno uciskać. Do reszty zaczęła chyba docierać powaga sytuacji, bo na stała martwa cisza.
Wbrew pozorom czynność, którą teraz wykonuje, jest bardzo męcząca, i na pewno nie przejdzie to bez echa, przez moje ciało. Ale mam to gdzieś, mimo że Jake, jest dupkiem, nie mogę patrzyć jak umiera, i to głównie z mojej winy. Co około trzydzieści uciśnięć, sprawdzałem, czy wraca mu oddech. Nic. Nie reaguje. Jak za ściany usłyszałem otwierające się drzwi, a później krzyk Logana, że wszyscy maja wyjść na korytarz. Po raz drugi tego dnia, wszystkie siły zaczęły ze mnie ulatywać, ale nie mogę przestać. Nie pozwolę by przeze mnie zginęła kolejna osoba. Nie zaprzestawałem czynności, mimo ogromnego zmęczenia, bólu rąk, oraz głowy. W pewnym momencie ktoś płożył mi rękę ramieniu.
-Przejmuje. -Usłyszałem znajomy głos jednego z ratowników, z szpitala w którym pracuje William, znam prawie cały personel. Szybko osunąłem się od nastolatka, a moją prace przejął Adam.
Zrobiłem co mogłem.
-Błagam pomóżcie mu.
Powiedziałem bardziej do siebie, a jeżeli do osób które pozostały w pomieszczeniu.
Nogi znów zaczęły się pode mną uginać, opuściłem szatnie by nie przeszkadzać ratownikom, moa obecność tam jest zbędna.
Nie mogąc już ustać osunąłem się po ścianie na korytarzu, i schowałem twarz między nogi, starając się uspokoić oddech, oraz przeczekać zawroty głowy. Była tu cała klasa, chłopcy którzy byli świadkami tej sytuacji tłumaczyli zaniepokojonym dziewczyną co się dzieje.
-Harry? Harry już w porządku, uspokój się. -Keith pojawił się z znikąd, jak zawsze w ostatniej chwili, zaczynałem czuć że odpływam.
Podwinął mi rękaw bluzy, odsłaniając światłu dziennemu moje blizny, ale w tej chwili to mój naj mniejszy problem. Poczułem ukłucie, tuż pod łokciem. Płynna forma, leku który teraz zabija Jaka. Śmieszne, Jak łatwo przechodzi z, ratującego życie, do śmiercionośnego  i na odwrót.
Ponieważ William podał mi go dożylnie, zaczął działać już po paru minutach.
-Już w porządku? -spytał
Przytaknąłem, zgodnie z prawdą. Wziąłem łyk wody, którą mi podał.
-Po raz kolejny zawiodłem, przepraszam... ja..
Zacząłem mówić, ale blondyn mnie uciszył.
-To nie twoja wina rozumiesz Harreh. Ani tan, a ni poprzedni wypadek. Przestań się obwiniać.
Nie potrafię spojrzeć, mu w oczy, dlatego, spuściłem wzrok na płytki. Poprowadziliśmy tą rozmowę, nie zwracając uwagi na gapiów.
-Oddycha- krzyknął w naszą stronę jeden z ratowników. -Gdy wywozili, nadal nie przytomnego Jaka, na noszach.
-Wstawaj młody, jedziemy do szpitala.
Pokręciłem głową.
-Już wszystko w porz...
Zgromił mnie wzrokiem.
-Znam cię, zbadam cię, choćbym musiał to zrobić teraz i tu, a jestem pewien że tego nie chcesz.
Ja także go znam, i wiem że jest do tego zdolny. A jakoś nie mam ochoty obnażać się przed chłopakami z klasy, dlatego niechętnie się zgodziłem.
Pod przeciwległą ścianą zauważyłem Louisa i Zayna. Ten drugi patrzył w moją stronę z zmarszczonymi brwiami, a po chwili w jego oczach błysnęło przerażenie. Chwile zajęło mi zorientowanie się w co się wpatrywał. Blizny. Szybko spuściłem rękaw bluzy, i spojrzałem w jego stronę prosząco. Posłał mi jedynie spojrzenie, które jasno mówiło że mi tego nie odpuści.
Podszedł do nas zaniepokojony Logan.
-Zabieram go ze sobą, ale najpierw chciałbym porozmawiać z wychowawcą. – Doktor McCool siknął na mnie głową.
Pan Payne przeczesał ręka włosy w geście bezradności.
-Pani Simons Jest na zwolnieniu do końca tygodnia, do tego czasu ja za nich odpowiadam.
Mój lekarz pokiwał ze zrozumieniem głową.
-Nie wiem jakim cudem to zataił, ale nie powinien, podejmować się, nawet najmniejszego wysiłku, zaczynałem się nawet zastanawiać czy nie powinien zostać na stałe w szpitalu.
Zachłysnąłem się powietrzem, no to mam przejebane.
Logan zmarszczył czoło. O nie, zaraz się stanie...
-Jest aż tak źle?
William spojrzał na mnie zdziwiony.
-Harry, ile oni wiedzą.
Wzruszyłem ramionami.
-Z powinności wiedzą tylko dyrektor, wychowawczyni, i wuefistka. Logan wie, gdyż zapewne Liam mu powiedział. A widza tylko że mam wadę.
Nie ma szans bym wyszedł z tego cało, więc nie ma sensu kłamać.
-O co tu chodzi? -spytał kompletnie zbity z tropu matematyk.
William posłał mu przepraszające  spojrzenie,  za to co za chwile powie.
-Harry, umrze.

4 komentarze:

  1. Świetne! Czy Harry jest gejem? Nie mogę sie doczekać następnego :)

    OdpowiedzUsuń
  2. supre rozdział nie mogę się doczekać następnego !!!

    OdpowiedzUsuń
  3. Fajny rozdział nie mogę się doczekać kolejnych !!

    OdpowiedzUsuń
  4. Swietnie piszesz,masz talent!Mam nadzieje,ze nie usimiercisz nam Hazzy...

    OdpowiedzUsuń