niedziela, 8 lutego 2015

Pierwszy strzał (This is war)



Wciągnąłem głęboko, w puca tak dobrze znane mi, wilgotne, zanieczyszczone powietrze Londynu. Mamy marzec, wiec pogoda nie jest zbyt ciekawa. Od ponad pięciu 5 lat nie przebywałem w miejscu gdzie temperatura za dnia schodzi poniżej 15' C. Do tond na przepustki wracałem do Stanów.
Idziemy w stronę, przystanku autobusowego. Czekaja nas trzy godziny jazdy, na niewygodnym siedzeniu. Tak nas, Ryota Suzuki, dziewiętnastoletni chłopak z którym zakumulowałem się jakiś czas temu, dostał przepustkę, ale powiedział ze nie na się gdzie podziać, dlatego zaproponowałem mu by na te trzy tygodnie zatrzymał się u mnie. Kierujemy do mojej rodzinnej miejscowości, Holmes Chapel. Jest to mała wieś, w której właściwe każdy zanan każdego, chociażby z widzenia. Uwielbiałem to miasteczko, miałem paczkę oddanych przyjaciół, piękna dziewczynę, którą kochałem ponad wszystko, można powiedzieć sielankowe życie. Przynajmniej dopóki moja mama nie wyszła kolejny raz za mąż, gdy miałem 16 lat. Mój biologiczny ojciec, odszedł od nas gdy bylem jeszcze mały, natomiast jej drugi mąż, którego kochałem jak ojca, zmarł na raka płuc. Miałem wtedy 13 lat. Jej trzeciego wybranka nienawidziłem od samego początku, strasznie zarozumiały i arogancki. Biznesmen z Londynu, kasy jak lodu, tylko brakowało pięknej zony i gromadki dzieci. No ale teraz już to ma. Mama całkowicie się w min zatraciła, była na każde jego skinienie, zupełnie jak marionetka. Dlatego tez uznała ze ma racje, gdy wmówił jej, ze to miejsce ma na mnie zły wpływ, i prędzej czy później skończę na jako przestępca. "Wspólnie" podjęli decyzje o wyprowadzce do Kalifornii. Co dziwne zostałem o tym poinformowany, dopiero po tym jak wsadzili mnie i moje cztery siostry do samochodu, na 5 godzin przed odlotem. Wbrew ich woli skontaktowałem się z swoja dziewczyna, postanowiliśmy utrzymać związek na odległość. I myślałem ze nam się udało. No właśnie... myślałem. W wyniku pewnych zdarzeń, o których może kiedyś opowiem, znalazłem się na misji w Afganistanie. Przepustki brałem najrzadziej jak to możliwe. I tak spędziłem tam 5 lat mojego życia. Teraz mam 23 lata, dostałem przymusową roczna przerwę od służby gdyż na 3 dni przed oficjalną przepustka zostałem ciężko ranny. Na barak pieniędzy nie narzekam, gdyż w wojsku mało raczej nie zarabiamy, bardziej boje się o to czy nie zwariuje z nudów. Może najlepszym wyjściem będzie znalezienie sobie tymczasowej pracy?
Po czterech godzinach jazdy, mogliśmy rozprostować nogi, i odetchnąć świeżym wiejskim powietrzem. Zabrałem swoja niewielką torbę podróżną i pożegnałem się z kierowca. Który uśmiechnął się do mnie czule? Po chwili zorientowałem z czego mógł wynikać ten wzrok. Na lewej piersi miałem przypięty medal, tak zwane "purpurowe serce", otrzymuje go każdy amerykański żołnierz, ranny lub zabity, w bitwie. Wyraźnie znał się na tym, skoro go rozpoznał. Mam tez kilka innych odznaczeń, ale nie lubię o tym wspominać. Gdy autobus odjechał, szybko odpiąłem medal, i schowałem do torby. Ryota uczynił to samo.
Wystarczy mi ze sam mój mundur przyciąga zbyt dużą uwagę. Tym bardziej ze jest to uniform Stanów Zjednoczonych a nie U. K. Ten fakt nie przejdzie bez echa, nie w tym miejscu. Plotki w małych miastach szybko się rozchodzą. Tym bardziej ze ludzie są teraz na "ulicach", jest 15, godzina nazywana przeze mnie  "czasem bratania się sąsiedzkiego’ A powiedzmy sobie szczerze, nawet w Londynie ludzie za nami dziwnie patrzyli. Westchnąłem głośno, i ruszyłem w stronę, moje go starego domu, który jakimś cudem nie został jeszcze sprzedany.
Wieś liczy nie wiele mieszkańców ale jest jakby to powiedzieć, bardzo rozłożysta, droga zajęła nam jakieś 15 minut. Ludzie patrzyli na nas z zdziwieniem i zaciekawieniem, zacząłem nawet podejrzewać ze większość mnie nawet nie rozpoznała, co dziwne bo aż tak bardzo sie nie zmieniłem. Chyba. Minąłem kilka znajomych mi osób, jednak żadna z nich nie wydala najmniejszych oznak na to ze mnie zna. Nagle usłyszeliśmy znajomy świst powietrza, a później brzdęk. Wymieniliśmy z Ryotą porozumiewawcze spojrzenia. Jako wojskowi, mamy obowiązek to sprawdzić, mimo iż domyślam się skąd dochodzą dźwięki, wystrzału z broni. Szliśmy główna droga, a odgłosy dochodziły zza jednego z domów. Ja przeskoczyłem, ogrodzenie, natomiast Rou jako ten bardziej wychowany, użył furtki. Z tego co pamiętam dom należy do państwa Brown. Widok jaki ujrzałem z tylu w ogrodzie wcale mnie nie zdziwił. 5 metrów przede mną stała grupka dzieciaków w granicach 13 -17 lat, jeden z nich trzymał wiatrówkę. A koleinie 15 metrów dalej, stal stół ogrodowy, na którym lezą puszki poukładanie w trzy równe stosy.
Jeden z chłopców właśnie przymierzał się do strzału, ale jego postawa, oraz sposób w jaki trzyma bron, nie wróży nic dobrego.
Mój młodszy kolega odkaszlnął głośno, nim chłopak zdarzył zrobić krzywdę sobie, lub innym. 7 par oczu natychmiast odwróciło się w naszą stronę. Na ich twarzach malowały się przeróżne uczucia, ale zazwyczaj było to przerażenie, lub szok. Myślę że uczucia te zostały spotęgowane przez nasze uniformy.
Wyciągnąłem przed siebie rękę. Od razu  zrozumieli o co mi chodzi, chłopak który trzymał broń, nie pewnie mi go oddał.
-Nie muszę wam chyba mówić ze to niezgodne z prawem. -Spytałem poważnym tonem.
Wszyscy skinęli głowami, jednym przyszło to łatwo, w oczach innych dostrzegłem złość.
Przyjrzałem się wiatrówce, który trzymałem. Jest dziwnie znajoma. To chyba ta sama z której strzelałem razem z moimi kumplami. Należy do ojca Zayna Malika, co znaczy ze gdzieś tu musi być jego siostra.
Odszukałem wzrokiem niską około 15 letnia dziewczynę, czarne włosy ma związane w wysokiego kucyka, Sofia, zapewne.
-Och nie bądź taki sztywne kapitanie, nie chcesz mi chyba powiedzieć ze ty tak nie robiłeś?
Ryota, nabrał dziwnego nawyku nazywania mnie kapitanem, lub dowódcą, choć mój stopień był znacznie niższy, dopiero niedawno awansowałem na porucznika.
-Robiłem ale nie, w takim miejscu. -Odpowiedziałem Ryocie, po czym zwróciłem się do nastolatków. -Na przyszłość, wybierzcie inne miejsce, bo raczej rodzice wam na to nie pozwolili, polecam polankę na zachód od domu Starej Rotgier. -powiedziałem przybierając na twarzy lekki uśmiech. -A i jeszcze jedno. Nauczanie go porządnie trzymać bron. -skinąłem na chłopaka którego Ryo zatrzymał przed  strzałem.
Oddałem im karabin i chciałem odejść, ale ktoś mnie zatrzymał.
-A możecie nam pokazać, jak panowie wy to robicie? -spytała nieśmiało Sofia
Pan? Czy ona tez mnie nie pamięta. Dziewczyna podała bron Japończykowi, jednak ten skrzywił się i pokręcił głową.
-Ja się do tego nie nadaje, ale on już tak -powiedział Rota odrzucając mi bron. W sumie to nie prawda, chłopak strzela bardzo dobrze, ale w jednostce bardziej zajmował się naprawą samochodów, i czasem czołgów.
Westchnąłem głośno. Mierząc karabin w dniach.
-Może pan podejść bliż... -zaczął jeden z chłopców.
Uśmiechnąłem się do niego i cofnąłem o jakieś 4 metry. Dzieciaki patrzyły na mnie z niedowierzaniem, i kpina, no cóż to ze oni nie potrafią trafić z odległości 7 metrów to nie znaczy ze ja nie potrafię z 20.
Ryota podniósł do góry kciuk, w geście zachęty.
 Odetchnąłem głęboko koncentrując się na celu. Nacisnąłem spust, i trafiłem jedna z puszek.
Doszedł mnie zduszony okrzyk niedowierzania i podziwu.
Za moimi plecami odezwał się chłopak, który wcześniej powiedział bym podszedł bliżej.
-Zwykły fuks. -stwierdził arogancko.
Doszedł mnie śmiech mojego kompana, do którego dołączyłem. I znów zacząłem mierzyć, zajęło mi może 15 sekund znalezieni odpowiedniego kontu, gdy już to zrobiłem oddałem drugi strzał. Znów trafiony.
-Jeszcze ktoś, kwestionuje moje umiejętności?
Tym razem wszyscy pokręcili przecząco głowami.
-A teraz naprawdę się przenieście w inne miejsce, bo jeszcze wpakujecie się w kłopoty.
Chwyciłem swoja torbę i już chciałem się oddalić, gdy padło kolejne pytanie.
-Kim jesteście? To znaczy na pewno nie jesteście z stąd bo...
Odwróciłem się do nich na piecie, i stanąłem obok kolegi.
-Szeregowy Suzuki Ryota, melduje się na służbie.
Po czym zasalutował, skoro już zaczął, szopkę, to czemu by jej nie kontynuować.
-Porucznik Louis Tomlinson, zgłasza swoja gotowość do rozpoczęcia akcji.
Teraz to normalnie wyglądali jak żywe trupy, zbledli, a ich oczy zrobiły się nienaturalnie duże.
-To nie możliwe... -szepnął jeden z chłopców. Wyglądali jakby zobaczyli ducha.
Wzruszyłem ramionami i tym razem już się nie zatrzymałem, jestem zmęczony podróżą, jedyne o czym teraz marze to moje kochane łóżko. I jestem pewny ze Ryota czuje to samo.
W okolic w której się teraz znajdujemy, stoją dwa domy, jeden należy do państwa Horan, natomiast drugi, do mnie. Matka wiedziała ze tu wrócę, wiec przepisała go na mnie.
-Wygląda na opuszczony. -stwierdził Ryota, a w jego glosie zabrzmiał, wyraźny japoński akcent.
-Nikt w nim nie mieszkał od ponad 6 lat.
Skinął ze zrozumieniem, i zaczął za mną przedzierać się przez zapuszczona trawę.
-Mam nadzieje ze nie masz uczulenia na kurz.
Na moje słowa zaśmiał się głośno. Mimo prawie 4 lat różnicy miedzy mani, dogadujemy się świetnie.
Wciągnąłem klucze, i spróbowałem otworzyć drzwi, długo nie używany zamek ustąpił dopiero po kilku minutach.
Gdy w końcu drzwi ustąpiły , uderzył we mnie zapach starości, i kurzu. Coś czuje ze sobie nie odpocznę.
-Rozgość się a ja włączę ogrzewanie. - Zwróciłem się do Japończyka.
Tak jak powiedziałem, włączyłem ogrzewanie, a gdy było w miarę ciepło, zabrałem się za powierzchowne sprzątanie. Czyli ścieranie kurzu, i wytarcie podłogi. Mimo moich protestów, Ryota mi pomógł. Uznał ze przynajmniej tak może mi wynagrodzić to ze go przyjąłem, pod swój dach. Na początek doprowadziliśmy do stanu używalności, salon, kuchnie, jedną łazienkę, oraz dwie sypialnie. Zajęło nam to jakiś 3 godziny, wiec nie dziwi mnie to ze zasnęliśmy na kanapie, która na szczęście była, wystarczająco duża. Po jakimś czasie obudził nas dzwonek do drzwi.
-Wiedziałem ze szybko się skapną, ale nie ze aż tak. -Mruknąłem do Suzukiego. -Nie chce mi się wstawać.
-Mi też nie. -odpowiedział chłopak.
-Kamień, papier nożyce? -spytałem.
Zgodził się na moją propozycje, i wyciągnął pieść przed siebie.
-Ha -Powiedziałem gdy wgrałem -Powodzenia! –Powiedziałem z powrotem opadając na swoje miejsce
Mruknął jakieś przekleństwo po japońsku i podniósł się z kanapy.
Do salonu od strony drzwi prowadził korytarz, w którym właśnie zniknął Japończyk. Moja radość z tego ze nie muszę ruszać dupy z kanapy nie trwała zbyt długo.
-Dowódco, policja do ciebie -usłyszałem krzyk chłopaka.
posłałem kanapie tęskne spojrzenie. Zwinąłem z szafki nasze legitymacje wojskowe, gdyż uznałem ze będą potrzebne. I ruszyłem do Ryoty, który czekał w drzwiach spięty kajdankami. Wybuchnąłem śmiechem na ten widok.
-Spuścić cię z oczu na 2 minuty, a ty już się w kłopoty pakujesz. -Pokręciłem głową z nie dowierzaniem.
-Po prostu mnie zaskoczył. -posłał mi mordercze spojrzenie ale go zignorowałem.
Mój wzrok przyciągnęli dwaj funkcjonariusze prawa, znam ich obu bardzo dobrze, starszemu nie raz zaleźliśmy za skórę, z przyjaciółmi.
- Funkcjonariusz Adams i McArthur. –Powiedział wyższy z mężczyzn -Zostaliśmy wezwani do na padu na dom.
No, no robi się ciekawie. Kątem oka spojrzałem w stronę sąsiedniego domu, w oknie dostrzegłem starsza panią, która z lornetką, w ręce obserwowała cale zajście, cała pani Horan, nic jej nie umknie.
-Po jada panowie z nami dobrowolnie, jeśli nie użyjemy siły. -Dodał rudowłosy chłopak nie więcej w moim wieku, rozpoznałem w nim mojego starego kolegę klasy.
-On już raczej nie ma wyboru -Skinął głową na Japończyka. -Ale myślę ze to nie będzie konieczne, co prawda dom dopiero niedawno został na mnie przepisany, ale mieszkałem w nim prawie cale życie. -Uśmiechnąłem się do mężczyzn, jestem zbyt zmęczony na większe kłótnie.
-Co za kit próbujesz nam wcisnąć! -zdenerwował się młodszy. -W tym domu mieszkali...
Nie dokończył, gdyż podałem mu legitymacje Roty, swoja dałem starszemu mężczyźnie.
-Uznałem ze będziesz chciał wiedzieć kogo zapiąłeś w kajdanki. -wzruszyłem ramionami.
-Rozkuj go Chris. -Rozniósł się głos starszego policjanta, który uważnie studiował moje dokumenty.
 Chłopak choć z nie chęcią ściągnął kajdanki Ryoty.
-Jak ja nienawidzę tego żelastwa. -Szepnął mi do ucha gdy stanął, już wolny obok mnie.
Mężczyzna przyjrzał mi się uważnie.
-Witaj w domu. -powiedział do mnie, skinął na przeprosiny w stronę mojego przyjaciela, po czym oddalił się do radiowozu. Nadal nic nierozumiejący Christopher, udał się za nim.
-Coś tu jest nie tak -stwierdziłem.
-Dlaczego tak uważasz?
Spojrzałem na chłopaka, który opierał się o wejście do domu.
-To mała wioska, liczy zaledwie 230 mieszkańców. Każdy zna każdego na wylot. Nikt mnie nie rozpoznaje, choć tak bardzo się nie zmieniłem, coś musi być na rzeczy.
Skinął ze zrozumieniem głowa.
Po tej sytuacji uznaliśmy, ze to ja będę otwierał drzwi.



1 komentarz:

  1. Znowu pierwsza!!
    super mega oryginalny pomysł!!
    nie mogę się doczekać co będzie dalej!!
    weny życzę i czekam na story of my life ;)

    OdpowiedzUsuń