niedziela, 25 stycznia 2015

The fourth story (story of my life)




 18. Listopada 2014 r.
Obudziło mnie to szatańskie urządzenie zwane budzikiem. Siłą woli powstrzymałem się od rzucenia nim o ścianę. Wyłączyłem go szybko, przy okazji sprawdzając godzinę. 10.00. Minęła dłuższa chwila, nim uświadomiłem sobie po jaką cholerę ustawiałem budzik, na 10.00 i to jeszcze w sobotę! Zazwyczaj w soboty odsypiam wszystkie zarwane w tygodniu noce.
Louis. Korki. Cholera. Podniosłem się szybko z poosłania co nie było zbyt dobrym pomysłem. Na kilka długich sekund straciłem ostrość widzenia i poczucie równowagi. Opadłem  spowrotem na łóżko, i schowałem twarz między nogami czekając aż zawroty głowy miną. Posiniaczony brzuch nadal dawał o sobie znać, ale jest lepiej niż wczoraj. Co gorsze do tego wszystkiego doszedł dyskomfort który odczuwam w dolnych partiach pleców. Postanowiłem jednak całkowicie to zignorować, jak zawsze zresztą.
Podniosłem się ociężale i ruszyłem do łazienki żeby ogarnąć się przed wyjściem. Moje odbicie wyglądało jeszcze gorzej niż myślałem że wygląd. Twarz miałem zaczerwienioną, zapewne po uderzeniach ojca, na szczęście nie były one na tyle mocne by powstały siniaki. Natomiast ten powstały po ataku Jecka przybrał lekko żółtawy odcień, wyglądał jeszcze gorzej niż wczoraj. Nie mogę tak wyjść z domu, czas sięgnąć po drastyczne środki. Podszedłem do szafki w której trzymam lekarstwa, bandaże i tym podobne. To czego szukałem znalazłem głęboko wciśnięte w kąt. "Nie wierze że znów to robię.” Pomyślałem ściskając w dłoni brązową tubkę. A mianowicie fluid. Nie pytajcie skąd go mam, po prostu mam i już. Szybko nałożyłem go na zasinione miejsce. Siniec nie zniknął całkowicie, ale o taki efekt mi chodziło. Nie chce by ktoś dostrzegł że mam na twarzy tapetę. Ta świadomość jest sama w sobie upokarzająca. I mówię to ja, osoba która zwykła nie liczyć się z opinią innych.
Odrzuciłem kosmetyk s powrotem na swoje miejsce. Okay, teraz czas na ręce. Bandaż który wczoraj założyłem, całkowicie przesiąkł krwią. Wyrzuciłem go do kosza, i obmyłem rękę z zaschniętej krwi. Na świeżych ranach pojawił się cienki strup, co znaczyło że opatrunek nie będzie mi potrzebny. Wrzuciłem na siebie niebieskie rurki, biały T-shirt i bordową bluzę. Do tego jeszcze podobnego koloru szalik, by zakryć zaczerwienienia na szyi. Efekt jest całkiem zadowalający. W miarę zadowolony z swojego wyglądu (o ile to w ogóle możliwe) opuściłem łazienkę. Gemma siedziała na kanapie, wpatrując się z zainteresowaniem, w program dokumentalny o pandach. Nie zdziwił mnie widok kilku pustych butelek po wódce, i porozrzucanych po całym pomieszczeniu puszek po piwie. Taka sceneria wita mnie codziennie rano. Ojca znów nie było, rzadko w weekend bywa w domu, powinien wrócić w niedzielny wieczór lub w lepszym wypadku w poniedziałek rano.
-Jadłaś już? - krzyknąłem do siedmiolatki z kuchni.
-Nieee- odpowiedziała szybko.
Wziąłem się za przygotowywanie kanapek. Niestety jedynym składnikiem, który mogę wykorzystać jest dżem malinowy. Teraz już nie mam wyboru, muszę iść na zakupy.
Wziąłem talerz z przygotowanym jedzeniem, i usiadłem obok Gemmy.
Chwyciłem kromkę, i już miałem ją ugryźć gdy, coś zawibrowało w mojej kieszeni. Wiadomość od nieznanego mi numeru.
"Nie mam zamiaru kisić się w bibliotece, przyjdź pod Prive Drive 26” Louis.
No pięknie. Westchnąłem głośno. Biblioteka, w której mieliśmy się spotkać posiadała coś takiego jak kącik dla dzieci, więc zabranie Gemmy ze sobą nie byłoby problemem. Nie chce nękać naszej kochanej sąsiadki, wystarcz że zajmuje się dziewczynką w tygodniu. Jęknąłem w akcie desperacji i wróciłem do jedzenia. Mam nadzieje że Louis nie będzie miał nic przeciwko że zabiorę ja ze sobą.
Po skończonym posiłku powiedziałem do 7-latki:
-Ubieraj buty, bo zaraz wychodzimy.
Momentalnie na jej twarzy zawitał uśmiech.
-Gdzie idziemyyy? -spytała, celowo przeciągając ostatnią sylabę
Przeczesałem ręką włosy w geście bezradności
-Najpierw pójdziemy do takiego jednego pana, a później gdzie tylko zachichocesz księżniczko -szepnąłem uśmiechając się szeroko.
Odwzajemniła uśmiech, a chwile później wychodziliśmy już z mieszkania.
Na ławce, przy wejściu do klatki schodowej, tradycyjnie siedziało paru meneli, którzy popijali piwo. Wkoło nich leżały puste puszki, flaszki i nie do pałki papierosów. Padło standardowe pytanie "masz może chłopacze 2 centy na chleb?", i wydali pomruk oburzenie gdy minęliśmy ich bez słowa. W wnęce między blokiem a garażami zauważyłem, kilku chłopaków w moim wieku, włosy mieli ścięte i po ubierani byli w dresy. Odruchowo zacisnąłem palce na drobnej rączce Gemmy. Przyglądali się nam z daleka. No cóż, diametralnie odstawaliśmy od otaczającego nas środowiska. Gemma jest mała i nie rzuca się aż tak bardzo w oczy pod względem wyglądu. Jest po prostu dzieckiem. Ja to już inna historia. Moje jasno niebieskie rurki, szary pałasz i białe conversy na, które zbierałem prawie pół roku, niestety nie wpasowują się w środowisko ćpunów, meneli i dziwek. Nie doszło jeszcze do rękoczynów z ich strony, ale to raczej kwestia czasu.
Przechodząc obok nich, dało się wyłapać takie słowa jak "pedał" czy "ciota", które jak można było się domyślić rzucone były w moją stronę. Szczerze, odkąd prawie codziennie jestem tak nazywany w szkole, całkowicie przestało mnie to ruszać. Kompletnie ich olewając, ruszyliśmy na przystanek. Nasz autobus przyjechał z dwu minutowym opóźnieniem. Gdy weszliśmy do zatłoczonego pojazdu, usadziłem Gemme na jedynym wolnym, a sam stanąłem nie daleko niej. Po nie więcej niż 15 minutach wysiedliśmy nie daleko domu Louisa. Osiedle było typowym miejscem zamieszkanie szczęśliwych rodzin, średniej wielkości domy, białe płoty, zadbane ogrody.
-Ale tu pięknie -szepnęła bardziej do siebie a jeżeli do mnie.
Ale i tak nie mogłem się z nią nie zgodzić. Nagle moje myśli z podziwu przerodziły się w smutek. Wróciły wspomnienia, sprzed wypadku. Gdy mama żyła mieszkaliśmy na podobnym osiedlu, które w sumie miesi się niedaleko. Zdusiłem w sobie chęć odwiedzenia naszego starego domu. To nie mogło by skończyć się dobrze. Z cichym westchnieniem skierowałem się w przeciwna stronę, do tej w którą ciągnęło mnie serce.
Gemma drepta tuz za mną, pochłaniając wzrokiem każdy szczegół okolicy. Zapewne słabo pamiętna nasz stary dom.
Po dłuższej chwili udało nam się znaleźć odpowiedni adres. Dom z numerem 26, niczym się nie różnił od reszty, zwyczajny dom, w którym mieszka pewnie równie normalna rodzina.
Zadzwoniłem dzwonkiem. Usłyszeliśmy charakterystyczny dźwięk przekręcanego zamka. za drzwi wyjrzała, na oko dziesięcioletnia dziewczynka. Gemma która od dłużej chwili chowała się za mną, przycisnęła się do ojej nogi.
Dziewczynka patrzyła na nas niepewnie.
Posłałem jej ciepły uśmiech, który do tej pory otrzymywała tylko moja siostra, no ale co mi szkodzi. A mała osóbka stojąca w drzwiach co dziwne odwzajemniła gest.
-Hej, mieszka tu może Louis Tomlinson?
Skinęła ochoczo głową i zniknęła w wnętrzu domu, zostawiając uchylone drzwi. Oparłem się o balustradę, na powrót przybierając kamienny wyraz twarzy, co miałem opanowane do perfekcji. Gemma co zadziwiające nadal się nie odzywała, a zazwyczaj to nie potrafi się zamknąć i nawija o byle czym. Nie minęły dwie minuty gdy, drzwi otworzyły się szerzej, a tym razem stanął w nich niebieskooki chłopak w moim wieku. Jego mina podpowiada mi ze to nie mnie spodziewał się tu zobaczyć, był wyraźnie zdziwiony. Nerwowo poprawiłem torbę z książkami, na ramieniu.
-Pomyliłem godziny?
Louis ogarnął się szybko, a na jego usta wygięły się w przepraszającym uśmiechu.
-Nie, wszystko w porządku- zaśmiał się
Gemma zacisnęła drobne palce na mojej dłoni, w ten sposób dając znak swojej obecności.
-A no właśnie... mam nadzieje ze nie masz nic przeciwko ze wziąłem ze sobą siostrę- zerknąłem na zawstydzona 7-latke -ale nie miałem co z nią zrobić.
Wzrok Louisa spoczął na mojej siostrze, a jego uśmiech momentalnie się poszerzył.
-Jasne ze nie- powiedział wesoło, i zwrócił się do mojej towarzyszki- Cześć, jestem Louis- powiedział wyciągając do niej rękę
-Gemma -powiedziała cicho, i niepewnie chwyciła jego dłoń.
Uśmiechnąłem się w myślach na ten widok.
Może Louis nie jest taki zły jak na początku myślałem.
-------
Jak się później okazało, dziewczynka która mam otworzyła, jest jedna z 4 młodszych sióstr Louisa. To wyjaśnia jego podejście do dzieci.
Gemma i Daisy szybko znalazły wspólny język, i zniknęły za drzwiami pokoju starszej dziewczynki, natomiast mnie Louis zaprowadził do swojego. Pokój był dość duży i przestronny, do tego duże okno które wychodziło na piękny ogród.
-Chcesz cos do picia –spytał mnie Louis
Gdy skinąłem głową na tak, chłopak opuścił pomieszczenie. Rozejrzałem się od niechcenia. Kilka dużych plakatów na jasno beżowych ścianach, jedno osobowe łózko i duża szafa. Moją uwaga przyciągnęła półka wypełniona ramkami na zdjęcia. Podszedłem bliżej by się przyjrzeć. Każde z nich przedstawiało Louisa z jedna z sióstr lub rodzicami, lecz moja uwagę przyciągnęło to na którym byli wszyscy. Louis, jego cztery siostry i Rodzice, śmiali się beztrosko, ogóle nie pozując do zdjęcia, wygląda to tak jakby ktoś, wykradł ten moment z ich życia i umieścił w ramce. Nagle ukucie żalu, przywołało we mnie wspomnienia. Miałem to. Miałem kochająca rodzinne i beztroskie życie. Ale straciłem, przez własną głupotę. Od tamtego dnia wyrzuty sumienia nigdy nie znikły, zawsze czają się gdzieś wewnątrz by uderzyć w najmniej odpowiednim momencie, takim jak ten.
_____
21. Listpada 2012 r. sobota
Obudziło mnie dudnienie kropel deszczu o szybę mojego okna. Nie wyspany wzrok skierowałem na wyświetlacz budzika. 9. 27
Szybko rzuciłem się do telefonu, który spoczywał na szafce nocnej. Rozładowany. Cholera, powinienem być na nogach już pól godziny temu, nie ma szans żebym się wyrobił.
Panika nie opuszczała mnie gdy w pospiechu wrzucałem na siebie ciuchy.
-Nie ma szans bym dostał się na lekcje w 15 minut i to jeszcze w taka pogodę -mruknąłem do siebie, wkładając fioletowa bluzę przez głowę. Doszedł do mnie serdeczny śmiech osoby która przyglądała mi się z progu mojego pokoju.
-To nie jest śmieszne -powiedziałem do mojej rodzicielki, której uśmiech nie znikał z ust
-A właśnie ze jest, kochanie- rzuciła z śmiechem -jeszcze nigdy nie widziałam żebyś zaspał na TE lekcje. Na te szkolne tak. Ale nie na skrzypce.
Spiorunowałem ja wzrokiem, i już chciałem zrzucić winę na rozładowany telefon, ale mnie wyprzedziła.
-Nie panikuj już, zawiozę cię- nie zdążyła dokończyć, a ja już trzymałem ja w ramionach
-Dziękuje, dziękuje, dziękuje... -krzyczałem jej do ucha
Skrzypce zawsze były i będą moim ulubionym instrumentem, dlatego nie spóźnianie się na zajęcia jest dla mnie tak ważne. gram tez na fortepianie, czego uczy mnie mama, oraz sam z pomocą Internetu staram się ogarnąć gitarę, i chyba idzie mi całkiem nieźle.
Mama zostawiła mnie samego bym mógł dokończyć ubieranie się, i spakować instrument oraz nuty. 5 minut później zbiegałem ze schodów. W salonie zastałem moja 5-letnia siostrę wpatrującą się z zachwytem w jakąś kreskówkę. Podszedłem do niej od tylu i poczochrałem jej włosy, jak to miałem w zwyczaju. Kompletnie się tego nie spodziewała, wrzasnęła przerażona i odskoczyła na druki koniec kanapy.
Zaalarmowany krzykiem tata, wyjrzał przez drzwi od kuchni, wyraźnie uspokoił się widząc ze Gemmie nic nie jest, a ja śmieje się głośno.
-Nie strasz siostry, Hareh -powiedział poważnym tonem, lecz w jego oczach dostrzegłem rozbawienie.
-No dobrze -odpowiedziałem z udawana skrucha - wiesz może gdzie jest mama? Miała mnie zwieść na...
-skrzypce tak, tak wiem. Czeka w samochodzie- Uśmiechnęli się -Łap -w moim kierunku poleciał pakunek który wcześniej zauważyłem w jego dłoniach.
-Z czym..? -spytałem sceptycznie
-Szynka.
Odetchnąłem z ulga, mama ma w zwyczaju robić mi kanapki z białym serem. Fuuu. Na szczęście tata rozumie moja nienawiść do tego rodzaju sera.
-Dzięki, kocham cię, do zobaczenia! -rzuciłem wybiegając z domu. Deszcz przybrał na sile, dlatego drogę do samochodu pokonałem biegiem. Wpadłem do srebrnego volvo, z hukiem zatrzaskując za sobą drzwiczki. Mama dudniła palcami w kierownice, podśpiewując pod wesoło pod nosem.
-Jak możesz mieć tak dobry humor w taka pogodę -spojrzałem z wyrzutem na padający za oknem deszcz.
Zaśmiała się, wyjeżdżając na ulice.
-Myślę ze to z powodu jutrzejszego koncertu.
Zmarszczyłem brwi.
-Tego charytatywnego? -spytałem nie pewnie, teatr w którym pracuje urządza tyle imprez że powoli zaczynam się w tym gubić.
Skinęła głową.
-Tak, dochody z biletów zostaną przekazane na dzieci z pobliskich szpitali.
Zachwyt z jakim o tym mówi i jej szczęśliwy nastój powoli zaczyna mi się udzielać.
-Mamy już wszystko dopięte na ostatni guzik, teraz tylko czekać aż się wszystko sypnie -zaczęła nawijać -zawsze tak jest. Zawsze cos musi pójść nie tak w dniu występów.
Mimo iż ewidentnie narzeka, w jej glosie dostrzegłem radość.
-Ale to daje więcej satysfakcji gdy jest już po wszystkim prawda? -powtórzyłem jej słowa, które kiedyś były skierowane do mnie.
-Waśnie, Harry. Mam wtedy uczucie ze zrobiłam więcej niż mogłam, ze kolejny raz przekroczyłam granice.
To prawda, chyba jako jedyna  w rodzinie potrafi zachować zimną krew wtedy gdy coś idzie nie tak. Urodzona perfekcjonistka i optymistka. Jest niesamowita.
Naszą rozmowę przerwał dzwonek jej telefonu.
-A nie mówiłam ze coś sknocą -westchnęła głośno -Podasz mi ten telefon? Jest w torebce.
Szybko odnalazłem hałasujące urządzenie, przez chwile się wahałem ale nim zdarzyłem zaprotestować wyciągnęła mi go z ręki i odebrała połączenie.
-Halo... tak przy telefonie... jasne... rozumiem - tak jak podejrzewała telefon był z teatru. Prze następne kila minut wykluczała się o coś z współpracownicą. Była bardziej skupiona na telefonie a jeżeli na drodze. W pewnym momencie telefon wyślizgnął jej się z ręki. Nim zdążyłem zareagować, schyliła się po niego, tracąc drogę z oczu. Ale ja widziadłem wszystko. Jak jej ręka osuwa się nie świadomie z kierownicy, nasz samochód zjeżdża na drugi pas. Widziałem światła samochodu jadącego z na przeciwka. Nie zdążyłem choćby krzyknąć, było już po wszystkim. Huk, dźwięk zgniatanego metalu i tuczącej się szyby, i krzyk matki, która podniosła się w momencie gdy nie było już możliwości by uciec. Przeszywający ból w kartce piersiowej i z tylu głowy, odebrały mi wdech, wszędzie było pełno krwi.
-Przepraszam Hareh -nie wiem czy naprawdę to powiedziała czy może mi się zdawało, lecz po tych słowach nastąpiła ciemność, a ból który czułem nagle ucichł.
______________
Z rozmyśleń wyrwał mnie dźwięk otwieranych drzwi.
-Mam nadzieje ze nie masz nic przeciwko zielonej herbacie -powiedział z uśmiechem, całkiem nie świadomy tego co jeszcze przed chwila zajmowało moje myśli.
-Nie, jasne ze nie mam -odpowiedziałem, usiadłem na przeciw niego na podłodze. -No to czego nie rozumiesz - spytałem wyciągając z torby podręcznik.
Grymas na jego twarzy tylko potwierdził moje obawy.
-No wiesz... tak jakby wszystkiego? -zaśmiał się nerwowo i przeczesał włosy na głowie pozostawiając je w jeszcze większym nieładzie.
-Ale dodawanie kojarzysz, nie?
Spojrzał na mnie wzrokiem mordercy psychopaty.
-... bo wiesz zawsze możemy poprosić twoje siostry o pomoc...
Przerwałem gdy na mojej twarzy wylądowała poduszka, dobra zrozumiałem aluzje, mam się przymknąć.
-Dobra kapuje, to może zaczniemy od funkcji?
-NIEEEE!!!! -jęknął zrezygnowany
Zaśmiałem się w myślach, kiedyś moja reakcja na matmę była bardzo podobna.
Kolejna godzinne spędziłem na tłumaczeni temu tłumokowi co to jest układ równań i tym podobnych. Szlo mu to dość opornie, ale w końcu załapał. Daisy uznała ze chce odprowadzić Gemme na przystanek i Lou nie miał innego wyjścia jak iść z nami.
-Jeeeee -wykrzyknął gdy oznajmiłem mu ze jednak cos zrozumiał - jestem genialny!
-A czy kos kiedykolwiek w to wątpił -rzuciłem sarkastycznie
-Eeeee, Styles nie każdy ma kalkulator w głowie!
Zaśmiałem się cicho, co zdziwiło nie tylko Louisa ale i mnie
-Matma to mój wróg społeczny #1. Jak nie wierzysz spytaj się Liama, godzinami tłumaczył mi co to są ułamki i po jaką cholerę mam się tego uczyć.
Zmarszczył brwi.
-Nie wiem co mnie bardziej dziwi, to ze nie lubisz matmy mimo ze nie masz żadnej oceny poniżej 4, czy to ze potrafisz się śmiać -pokręcił głową -A już chciałem oskarżyć Daisy o schizofrenie.
Widząc moje nie rozumiejące spojrzenie, szybko wyjaśnił.
-Bo widzisz... moja siostra wpadła do mojego pokoju i powiedziała ze jakiś uśmiechnięty chłopiec do mnie przyszedł, pomyślałem wtedy ze chodzi jej o Nialla lub Zayna. Ty jesteś ostatnia osoba jaka bym obwieścił mianem "uśmiechniętego chłopca" wiec wiesz...
Wzruszyłem tylko ramionami
-Wiesz nie chce być wścibski -rzucił od niechcenia, zaciągając czapkę na uszy -dlaczego przyprowadziłeś ze sobą siostrę?
Spojrzałem na dziewczynki które idą parę metrów przed nami śmiejąc się głośno.
-Obiecałem ze spędzę z nią trochę czasu, w tygodniu mam go dla niej bardzo mało -ponownie odpuściłem ramiona w geście rezygnacji.
Zmarszczył brwi
-Myślałem ze nie możesz zostawać w kozie bo musisz się nią zajmować, no wiesz pomyślałem tak po tej wczorajszej akcji pod szkolą.
-Nie mogę zostawać w kozie, bo mam prace.
-Co? -spytał jakby próbując zrozumieć co powiedziałem.
-Pracuje na pól etatu w knajpie -powiedziałem to jakby to była najnormalniejsza rzecz na świecie.
-Ale dlaczego -zmarszczył czoło -gdzie są twoi rodzice, skoro ty musisz pracować i jeszcze zajmować się nią -skinął głową na Gemme -a do tego jaszcze masz szkole. Twoi rodzice nie zarabiają czy co...?
-Ojciec zarabia ale... - koniec tego zdania nie mógł mi przejść przez gardło, ale Louis chyba zrozumiał.
-Pije -to było bardziej stwierdzenie niż pytanie, a ja ani nie zaprzeczyłem ani nie potwierdziłem.
-A twoja mama? -spytał nie pewnie
-Zginęła w wypadku.
Głośno zaczerpnął powietrza, w tym momencie chyba zaczął  żałować że w ogóle poruszył ten temat. Chociaż ja też nie jestem bez winy. Nie wie dlaczego, poczułem potrzebę by kos choć trochę zrozumiał co dzieje się w moim życiu. To było głupie z mojej strony i mam wrażenie że będę tego żałował.
-Harry...? -nie wiem o co chciał zapytać, ale na szczęście przyjechał autobus, chwyciłem Gemme za rękę i wsiedliśmy do niego szybko, ta rozmowa nie mogła skończyć się dobrze.


Hej Ludzie!!!
I tak wiem że nikt tego nie czyta ale co mi tam XD Jeśli się wam podoba to proszę komentujcie, nie bójcie się też wytykać mi błędów, będę wdzięczna za uzasadniona krytykę!!! :***

4 komentarze:

  1. Super opowiadanie !!
    Ciekawy temat i zakończenia rozdziałów trzymające w napięciu..
    Czekam na następny..

    OdpowiedzUsuń
  2. Genialne! To opowiadanie jest takie inne niz wszystkie, mogloby by byc troche więcej szczęścia w nim ale Twoj styl pisania wszystko wynagradza :) Bardzo fajnie czyta sie to co piszesz, nie moge sie doczekac kolejnego ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Kocham to opowiadanie pisz dalej :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja czytam ;D wypraszam sobie. Błędów nie ma chyba ,że literówki ale to norma.

    OdpowiedzUsuń