wtorek, 9 grudnia 2014

second story (stoty of my life)


Mieliście kiedyś tak, że szok odebrał, wam władze w nogach, a jedyny dźwięk jaki moliście z siebie wydać, to jęk przerażenia?
To przeżywałem jakieś 3 sekundy temu, teraz opanowała mnie żądza mordu.

Znalazłem ją.
Gemme.
Z ojcem.
Na kanapie.
Jego ręka.
Jest tam gdzie nigdy nie powinna się znaleźć.
Teraz resztkami sił powstrzymuje się przed rzuceniem na tego pedofila, zwanego moim ojcem. Szybko do niego podszedłem, odciągnąłem go od dziewczynkę. Gemma zerwała się szybko i odskoczyła jak naj dalej od Paula i mnie. W jej oczach dostrzegłem przerażenie, jest jeszcze zbyt młoda by w pełni zrozumieć co chciał jej zrobić ojciec, ale na tyle rozumna, by wiedzieć że to było złe.

-Poczekaj na zewnątrz -powiedziałem przez zaciśnięte zęby. Gem wybiegła z pomieszczenia. Zostaliśmy tylko ja i on. Uśmiechnął się do mnie szeroko. Nie jest piany. Robił to jej w pełni świadomie, jak on mógł?

-Harry, nie rób takiej miny, bo ci tak zostanie. - Zaśmiał się głośno.

Spokojnie Harry.. Wdech... Wydech... Przecież nie chcesz iść do więzienia za zabójstwo.

Jego wargi wykrzywił kpiący uśmiech, a oczy zaiskrzyły szaleńczo.

Pieprzyć to.

-Mieliśmy umowę -warknąłem

-Ohh, nie martw się pamiętam, przecież młodej nic nie jest-powiedział, podnosząc się z kanapy, położył ręce na moje biodra i przyciągnął mnie w swoją stronę. -To ty, nie wywiązujesz się z swojej część -szepnął mi prosto do ucha i zaczął je lekko przygryzać.

Odepchnąłem się od niego gwałtownie, szybkim krokiem skierowałem się w stronę drzwi.

-Wrócimy do tego wieczorem, Hareh- dom wypełnił się się jego śmiechem.

Trzasnąłem za sobą drzwiami.

Gemma, która siedziała na klatce schodowej podskoczyła przestraszona i rękawem zaczęła przecierać mokre od łez policzki.

-Idziesz?

Wyminąłem ją szybko.

Nie świadomie zaciskałem dłonie w pięści. Nie jestem zły, tylko przerażony, to nie powinno się nigdy wydarzyć, powinienem na nią bardziej uważać.

Dziewczynka zerwała się z miejsca i szybko dogoniła. Szliśmy w ciszy, zacząłem się zastanawiać nad najlepszym wyjściem z tej sytuacji, sam już sobie nie radzę.

Siedmiolatka odezwała się dopiero gdy opuściliśmy osiedlowy sklepik, gdzie kupiłem jej wcześniej obiecane śniadanie.

-Harry...?-zaczęła jąkając się.

Zatrzymałem się i ukląkłem obok niej, tak by nasze twarze były na tej samej wysokości, nie chce by myślała że to co się wydarzyło jest jej winą.

-Jaa... Przepraszam -wydukała -ja nie ch...

Przytuliłem ją mocno. Jak mogła myśleć że zrobiła coś nie tak, jeśli ktoś tu zawinił to tylko i wyłącznie ja.

-To nie twoja wina aniołku.- Mruknąłem. -Proszę nie płacz. -Otarłem dłonią jej łzy.

-Ale...

Zaczęła coś mówić ale przerwałem jej

-Czy tata robił coś takiego wcześniej? -spytałem ostrożnie, bojąc się odpowiedzi.

Skinęła głową na tak.

Moj cały świat się zawalił. To się działo. Mimo iż tak bardzo się starałem, to się działo i zapewne dziać będzie. Cholera. Myślałem że panującą tym wszystkim, ale jest zupełnie na odwrót, wszystko zaczyna się sypać.

Mam ochotę krzyczeć i płakać jednocześnie. Ale nie przy niej. Nie może zobaczyć jak słaby się stałem.

Uśmiechnąłem się smutno.

-Przysięgam ci że to się już nigdy nie powtórzy, a teraz choć bo się spóźnimy.- Powiedziałem, nie wiedząc czy obiecuję to jej, czy sobie.

Po 15 min Gamma była już bezpieczna w swojej szkole.

Spojrzałem na zegarek.

7.57.

-No chyba nie.

Mruknąłem do siebie.

3 min do rozpoczęcia zajęć. Dotrę tam w 10 min, w 5 jeśli pobiegnę.

Zerwałem się biegiem. Niestety nie zdążyłem przebiec nawet 5 metrów. Ostry ból jaki poczułem w okolicy żołądka zmusił mnie do zatrzymania. Oparłem się o ścianę jakiegoś budynku, nadal wykrzywiając z bólu. Ledwo powstrzymywałem się od zwrócenia śniadania.

Ludzie przechodzili obok, nie zwracając na mnie większej uwagi. Gdy stopniowo wszystko zaczęło mijać, ponownie zerknąłem na ekran komórki. 8.04.

Nosz kurwa, lepiej być nie mogło.

Tym razem niespiesznie ruszyłem w stronę mojego liceum.

17 minut. Tyle zajęło mi dotarcie pod sale od matematyki.

Teraz stoję pod drzwiami i obgryzam paznokcie.

Dlaczego po prostu tam nie wejdę, nie powiem "przepraszam za spóźnienie" i nie usiądę w ławce i do końca lekcji nie będę udawać że słucham?

To że Pan Payn nie toleruje spóźnień, nie jest tajemnicą. Znam go dość dobrze, jest bratem mojego byłego przyjaciela, wiem że potrafi być naprawdę przerażający. A tym bardziej jeśli chodzi o mnie, nie podoba mu się to jak bardzo się zmieniłem. Dlatego też wiem że mi nie odpuści, dla niego  każdy sposób na spalanie że mną jakiegokolwiek kontaktu jest dobry.

Dobra Harry, dasz rade wchodzisz na 3... 2... 1...

Zapukałem cicho i wślizgnąłem się do Klasy.

-Przepraszam za spóźnienie.

Momentalnie wszystkie oczy zwróciły się na mnie. Przełknąłem głośno ślinę. Nie lubię być w centrum uwagi, jedyny momet w, którym moge to wmiare znieść, to gdy gram lub śpiewam. Za każdym razem gdy ktoś zbyt uważnie mi się przygląda mam wrażenie, że mnie rozgryzie, odkryje moje rodzinne brudy.

Payn stał przy tablicy, z założonymi rękami i chytrym uśmieszkiem. Był postrachem szkoły mimo iż uczy tu zaledwie od roku, a sam ma zaledwie 26 lat.

Przywołał mnie do siebie gestem ręki, gdyż do tej chwili tkwiłem pod drzwiami.

-Formalnie zapytam. Wyjaśnisz dlaczego nie przyszedłeś na czas?

"Formalnie" bo i tak zawsze dostawał tą samą odpowiedź.

-Zaspałem- skłamałem szybko przygryzając wargę.

Jego wzrok mówił "dwu latkowi wciskaj tan kit". Wiedział że go okłamałem, ale i tak nic z tym nie zrobi. Nie przy świadkach.

-W takim razie panie Styles...-nie było dane mu dokończyć gdyż, do klasy dosłownie ktoś wpadł. W drzwiach stał zadyszany uczeń, dopiero po chwili rozpoznałem w nim Louisa Tomlinsona. Nie znam go zbyt dobrze. Jest jednym z tych, którzy na szczęcie trzymają się ode mnie z daleka.

-Miło że zaszczycił nas pan swoją obecnością panie Tomlinson- rzucił wyraźnie rozbawiony tą sytuacją -Pan też zaspał?

Oczy Luisa zwróciły się w moją stronę. Ale nie zdążył nic powiedzieć gdyż Payne kontynuował swoją wypowiedz.

-Właśnie miałem dać Harremu dwu tygodniową kozę, ale patrząc na twoje oceny Tomlinson, przydały by ci się korepetycje.

O nie, nie, nie... Nie zrobi mi tego prawda?

Louis który stał już obok mnie spoił się wyraźnie.

-Do czego pan zmierza?- spytałem tylko po to by potwierdzić swoje obawy.

-Chce byś pomógł mu wyjść z zagrożenia -powiedział wyraźnie zadowolony z swojego pomysłu.

Widząc że chcemy zaprotestować, dodał szybko

-Albo to, albo zostajecie po szkole przez 3 tygodnie.

-To ja wole kozę -powiedział szybko Tomlinson, szczerząc białe zęby w lekkim uśmiechu.

Nie, nie i jeszcze raz nie. Nie mogę zostawać po lekcjach. Nie teraz gdy sprawy przybrały taki obrót, a poza tym mam prace, którą zaczynam o 16, a w tym wypadku kończył bym o 15.30. Gam była by sama, przez ponad godzinne, sąsiadka która nie więcej zna moją sytuacje i może się nią zajmować, jest w domu 15.30. Cholera, dlaczego po prostu nie da nam dodatkowych zadań, jak innym.

Widząc moje zdenerwowanie matematyk zapytał:

-A ty Harry co o tym sądzisz?

Spojrzałem na niego zaskoczony, zazwyczaj nikt nie pyta mnie o zdanie. Szybko ogarnąłem się z pierwszego szoku.

-Ja... nie mogę zostawać po lekcjach -powiedziałem zmieszany, wzrokiem jaki posyłał mi Louis.

Po klasie rozeszły się zduszone szepty, ale ucichły pod wpływem wzroku pana Payna.
Sprzeciwiłem się temu popularnemu, to nie przejdzie bez echa.

-W takim razie ustalone, Tomlinson masz prywatne nauczanie. Ale zostańcie jeszcze po lekcji, mam wrażenie że sami nie dojdziecie do porozumienia, a teraz siadajcie na miejsca.

Udałem się do mojej ławki na końcu klasy w której na szczęście siedziałem sam. Tomlinson zajął miejsce obok Zayna Malika. Jednej z osób, z którą wszelkie kontakty zerwałem w drugiej klasie gimnazjum. Właściwie to razem z nim i dwoma innymi chłopakami z równoległej klasy tworzyliśmy zgarną paczkę. Odciąłem się od nich, bo nie chciałem by się mną martwili. I tak oto na swoje życzenie zostałem całkiem sam. Nie żałuje tego, przynajmniej mają normalne życie, nie chce by zawiązali sobie głowę moimi problemami.

Lekcja szybko minęła. Po dzwonki, zostałem w ławce i czekałem aż wszyscy wyjdą. Dopiero gdy drzwi zamknęły się za ostatnim z uczniów, wstałem i podszedłem do biurka nauczyciela.

-Więc jakie terminy wam pasują?

-Mi to obojętne. -powiedział Louis, lecz w jego głosie wyczułem irytacje.

Nauczyciel spojrzał na mnie pytająco, a ja wzruszyłem ramionami.

-Tylko w weekendy-powiedziałem zgodnie z prawdą, to będzie dla mnie najbezpieczniejszy termin.

-W takim razie daje wam dwa tygodnie, spotkacie się cztery razy, Tomlinson ma dostać minimum 4 z następnego sprawdzianu, zrozumiano?

Obydwoje skinęliśmy głowami, na znak że rozumiemy.

-Mam nadzieje że co do miejsca spotkań dogadacie się sami. Tomlinson możesz iść, a do ciebie Harry mam jeszcze jedną sprawę.

Louis opuścił klasę w zastraszającym tempie, wylądować swoją frustrację w postaci tzrzasniecia drzwiami. Logan, bo tak miał na imię nauczyciel spojrzał na mnie wyczekująco.

-A teraz Harry mów co się dzieje. -Jego ton był tak poważny, że po plecach przeszły mi ciarki.

Dobrze wiem że nie chodzi mu tylko o dzisiejsze spóźnienie, chce wiedzieć, dlaczego się zmieniłem. Ale nie mogę mu powiedzieć, chyba za bardzo boję świętego co mógł by zrobić ojciec gdyby się dowiedział o tym, że rozpowiadam o tym co dzieje się w domu. Uderzył by w mój najsłabszy punkt, czyli Gemme.  

-Nie wiem o co ci chodzi. -Skoro jesteśmy sami zrezygnowałem z zwracania się do niego "pan Payne", znam go praktycznie od urodzenia, mieszkaliśmy po sąsiedzku, a jego brat, Liam, był moim najlepszym przyjacielem.

-Powiedz mi co się stało z tamtym Harrym sprzed 2 lat. Nie wmówisz mi żadnych bajeczek, znam cię od małego, Harry. Nie wierzyłem mojemu bratu, kjest opowiadał jak bardzo się zmieniłeś, dopóki sam się o tym nie przekonałem. Wiesz że możesz mi zaufać, że nie jesteś sam.

On nie wie że samotność jest dla mnie i dla nich najlepszym wyjściem. Czemu sobie poprostu nie odpuszczą, niedługo mina dwa lata, a oni wciąż nie potrafią zapomnieć.

-Nic się nie stało, po prostu...-przerwałem gdy poczułem, dotyk na prawym ramieniu.

Wiedziałem że z jego stron ten gest miał za chęcić mnie do powiedzenia prawdy, jednak zadziałał zupełnie inaczej. Mój oddech stał się ciężki, a ręce zaczęły się trząść. Chwyciłem swoją torbę i szybko opuściłem klasę. Zostawiając zszokowanego mężczyznę. Atak paniki. Pojawiają się gdy czuje na sobie czyjś dotyk, lub zbyt bardzo się denerwuje, nie panuje nad tym. Mimo iż wiem że ta osoba nie chce mnie skrzywdzić i tak wpadam w panikę. Zatrzymałem się dopiero w łazience, tam przemyłem twarz wodą. Po chwili oddech się uspokoił, a ręce przestały się trząść.
Jest jeszcze coś, taki atak może mieć bardzo duży wpływ na moje zdrowie. Mam wrodzoną wadę serca, która zapewne nie została by wykryta, gdyby nie wypadek w, którym 2 lata temu, prawie nie umarłem. Los chciał by tamtego dnia świat opuściła inna osoba.
Co do Logana, podejrzewam że ta sytuacja sprzed chwili, będzie miała swoje, złe dla mnie konsekwencje. Mam nadzieję że niczego się nie domyśla...

Zadzwonił dzwonek, teraz powinienem mieć w-f. Na który nie uczęszczam od ponad dwóch lat. Ćwiczę tylko gdy, mam dużo rzeczy do nadrobienia. Tak zrobiłem rok i dwa lata temu. Teraz też nie mam większego wyboru. Gdybym zaczął teraz biegać, skakać itp. powtórzyła by się sytuacja z rana. Wezwali by pogotowie, w szpitalu zauważyli by że jestem bity i maltretowany, a wtedy zabrali by Gem i mnie do domu dziecka, ją szybko ktoś by adoptował, a ja stracił bym z nią kontakt. Mówiłem już że jestem pesymistą? Nie? To teraz już wiecie.

Zamiast na salę gimnastyczną, skierowałem się na ostatnie piętro szkoły, jest ono nie używane. Odrazu skierowałem się do jednego z nich. Rozejrzałem się, szukając odpowiedniego instrumentu. Skrzypiec. Chwyciłem jedne z wielu, które stały na półce i zacząłem grać, nie wiem kiedy gra bez ładu i składu, przekształciła się w dźwięki piosenki którą napisałem kiedyś razem z chłopakami, nie przestałem grać, jeszcze bardziej wczułem się w muzykę, choć na chwile moje problemy odeszły w zapomnienie, a przed oczami stawały mi chwile gdy jeszcze wszystko było w porządku. Grałem z uśmiechem na ustach. Rzadko pozwalałem sobie na taką przyjemność jak szczery uśmiech. Teraz natomiast sam wpłynął na moje usta. Przeciągałem smyczek po strunach, wydobywając dźwięki piosenki którą nazwaliśmy "story of my life".

Spędziłem tak całą godzinne, melodie które, grałem później należały do sławniejszych autorów.

Idąc pod klasę natknąłem się na Luisa i moich byłych przyjaciół. Po tylu latach zaczęliśmy się po prostu ignorować, tak jakby nasza przyjaźń nigdy nie istniała. Mi to odpowiadało, sam doprowadziłem do tego stanu rzeczy, ale robiłem to dla ich dobra. Więc pewnie możecie wyobrazić sobie ich zdziwienie, gdy jak gdyby nigdy nic do nich podszedłem. Zamiast do nich zwróciłem się jednak do Tomlinsona.

-Jutro o 11 w bibliotece, tej na przeciwko szkoły, Jeśli się spóźnisz, idę do domu, mam ciekawsza rzeczy do roboty- powiedziałem i odszedłem nim zdążył zaprotestować.

Z takimi to trzeba krótko.

Reszta lekcji minęła mi w miarę szybko i bez większych komplikacji. Ale niestety w moim przypadku taki stan rzeczy jak spokój, nie może trwać zbyt długo. Chwile temu dzwoniła pani Charris, że nie będzie mogła wziąć do siebie Gemmy. W domu jej nie mogę zostawić, więc jedynym wyjściem będzie zabranie jej do kawiarni w której pracuje. Wychodząc ze szkoły wpadłem na kogoś. Dosłownie. Odbiłem się od jego piersi, zachwiałem się niebezpiecznie ale nie upadłem. Spojrzałem na osobę która zagrodziła mi droge. Jake Williams. Czyli nie ma mowy że to przypadek. Jake jest typowym gangsterem, lubi się wyżywać na ludziach, a ja jestem jego ulubionym obiektem drwin. Jake jest wyższy ode mnie o dobre 10 cm. Ja włosy o podobnym odcieniu do moich, z tym że jego są krótsze, i proste. Jego oczy są w różnych odcieniach, ma heterogenię oczu czy jakoś tak. Jedno jest ciemno niebieskie, a drugie brązowe.

-Czego chcesz? -Spytałem się dobrze wiedząc o co chodzi, tak jak sie domyślałem, porana akcja z Louisem, nie przejdzie bez echa.

-Ktoś tu chyba zapomniał gdzie jego miejsce . -Wokół rozległy się śmiechy gapiów, bogate dzieci lubią taką rozrywke.

Nim zdążyłem zareagować, Jake uderzył mnie w brzuch. Mam ochotę umrzeć. Trafił w TO miejsce. Upadłem na ziemi prawie wrzeszcząc z przeszywającego mnie bólu. Wokół rozległy się śmiechy, ale docierało to do mnie jakby przez mgłę. Poczułem kopnięcie między żebra.

Z trudem udało mi się podnieść z ziemi. Nie mam z nim szans, ale nie mogę wyglądać jak bym się poddał. Jake przymierzał się do kolejnego uderzenia. I znów jestem bezsilny. Zamknąłem oczy czekając na uderzenie. Jednak szybko je otworzyłem słysząc tak dobrze mi znany krzyk. Zobaczyłem przerażoną Gemme.

- 'ARRYY- usłyszałem, a chwile później oberwałem z pięści w twarz. Cudem udało mi się utrzymać na nogach, do których po chwili przyległa zapłakana 7 latka. Nie zastanawiając się, chwyciłem dziewczynkę na ręce i ruszyłem w stronę ulicy, nadal krzywiąc się z bólu, jadnak obecność dziwczynki sprawila że  Pojedyncza łza spłynęła mi po policzku. Nie dlatego że mnie boli. A ból jest przerażający. To przez to że ona musiała na to wszystko patrzeć. Już kilka razy widziała jak obrywam od Bena. Tak, nie mam zamiaru nazywać tego człowieka ojcem.

Rozejrzałem się po osobach będących świadkami tej sytuacji. Większość była zmieszana. Ochh czyli jednak mają serce. Jake mruknął coś co chyba miało znaczyć że jeszcze się ze mną policzy.

Kontem oka zauważyłem jak Logan próbuje się przepchać przez to całe zbiorowisko. Na szczęście jestem już przy głównej bramie. Nawet jeśli mnie wypatrzy, to nie dogoni.

Zauważyłem też Liama i Louisa. Co dziwne obydwoje wydawali się przerażeni od sytuacją. Liam zawsze był wrażliwy, ale Louis? Nie, to jest zbyt dziwne. Pewnie mi się wydawało.

-Dlaczego tu przyszłaś?-spytałem gdy Gemma, uspokoiła się na tyle by iść samodzielnie.

-Ja.. pomyślałam że jak wyjdę wcześniej to... od razu pójdziemy do domu i będziesz miał dla mnie więcej czasu -powiedziała lekko speszona, ja jej głos brzmiał jakby żałował swojej decyzji.

Uścisnąłem ją mocno.

-W takim razie mam dla ciebie dobrą wiadomość, dzisiaj idziesz ze mną do pracy, spędzimy razem prawie cały dzień. To co chcesz robić?

Spojrzała na mnie zdziwiona, ale po chwili na jej twarzy rozjaśniał uśmiech

-Chce iść na lody. -Powiedziała śmiesznie poważnym tonem.

-Jest za zimno na lody.- Wzdrygnąłem się na samą myśl o zimnym deserze.

-To co. Ja chce lody. -Spojrzała na mnie tymi błyszczącymi oczami.- plossseee?

I już byłem jej.
Kierunek lodziarnia.

5 komentarzy:

  1. Na prawdę masz świetny styl. W ogóle pierwszy raz czytam opowiadanie m/m z takim paringiem ale miło się zaskoczyłem ;) idę dalej wciągać resztę rozdziałów.

    OdpowiedzUsuń
  2. Twój blog czytam już drugi raz od nowa w przeciągu 3 dni,serio jest genialny!Bardzo proszę pisz dalej "Story of my life"bo nie mogę się oderwać,tych dwóch pozostałych nie musisz,to jest zdecydowanie najlepsze ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. super <3 kocham to opowiadanie :*

    OdpowiedzUsuń